Polecany tekst

MOJA KORONA

Na Pełni w Skorpionie zagłębiam się w sobie... 6.05.2020 MOJA KORONA 👑  Moja Korona jest Zielona  Berło moje jest wśród drze...

Listy do Mamy i Taty




Drogi Czytelniku,

Skoro przywędrowałeś na tę stronę, najprawdopodobniej rodzinne historie innych ludzi inspirują Ciebie do rozpoznawania schematów, programów czy innych czynników wpływających na życie Twoje i Twojej rodziny. Być może jesteś na drodze samopoznania i szukasz odpowiedzi na własne, wewnętrzne pytania.

Jestem niezmiernie wdzięczna mojemu Ojcu za pracę, jaką włożył w przepisanie treści listów, pisanych do niego, a z początku do mamy i taty przez córkę, przez wiele lat. Listy ukazują po części obraz osobowości dziecka przeistaczającego się stopniowo w dorosłą osobę oraz tło środowiskowe, mocno wpływające na ten rozwój. Choć każdy z nas jest indywidualnością i przeżywa indywidualne doświadczenia, to wielokrotnie obserwujemy powtarzające się elementy wspólne. Myślę, że odnajdziesz tutaj cząsteczkę swojej historii i być może doświadczysz inspiracji do poszukiwań w głębi siebie, a może dotknie Cię błysk zrozumienia...









Lektura tych listów przynosi również częściowy ogląd minionej epoki, czasów i klimatów, jakie już pewnie nie wrócą. Tak, był sobie kiedyś XX-ty wiek, były lata 60-te, 70-te, 80-te, 90-te i ludzie z tamtych lat nawet wciąż żyją!
W tle rozgrywały się wydarzenia polityczne i gospodarcze, zmiany i zawieruchy historyczne, upadał komunizm i berliński mur, zasiadano przy okrągłym stole... Jednak nic nie było tak ważne, jak osobiste doświadczenia codziennego życia i wewnętrzne rozterki dorastającego człowieka.

Publikuję lekko okrojoną wersję listów, aczkolwiek z zachowaniem wyjustowanych przez mego Ojca fragmentów oraz dodałam trochę swoich podkreśleń.

Inspirującej lektury!





Listy Lulika
do Mamy i Taty

(wszystkie rysuneczki autorstwa Lulika)


2. Czerniawa Zdrój (Pisze Zosia, opiekunka)

Droga Aniu,
Przepraszam Cię bardzo, że tak długo nie pisałam. Po prostu nie lubię pisać. A więc
konkretnie, co słychać w Czerniawie - jak do tej pory dosyć pomyślnie układają się nam
plany. Ania czuje się bardzo dobrze. ostatnio bardzo dobrze je. Początkowo wybrzydzała z
jedzeniem, a w tej chwili nie mam żadnych trudności. Posiłki dostaje tak jakżeśmy się
umawiały. Ostatnio przyjadły się jej porzeczki. Poziomki, maliny z chęcią. Co do warzyw to
nie mam kłopotów bo w Świeradowie można kupić, nawet kalafiory. Inne produkty mamy
załatwione, sery, jajka, mleko. Tylko z masłem kłopot, nie można dostać.

Z myciem Ani były początkowo trudności gdyż brakowało ciepłej wody. Ale teraz już lepiej
gdyż nie ma ciasnoty w kuchni bo nie ma nikogo. Tali z Zenkiem nie ma. A dziś Ania idzie
do łazienek. Przyznam Ci Aniu szczerze, że nie jest zachwycona tą kąpielą, boi się wejścia do
wanny, ale później wszystko w porządku.

A co do zabawy Ani z Elą, to jak prawdę mówić, nie bawią się najlepiej. Stale są sprzeczki o
byle co. Ania Eli coś zabierze, to Ela w krzyk i podnosi lament na całe podwórze. Bez
przerwy są pomiędzy nimi sceny zazdrości. Ela Ani nigdy nie ustąpi, musimy je dopiero
godzić. Najwięcej było krzyku z rowerkiem, bo Ela nie chciała dawać Ani, a Ania bardzo
lubiła jeździć. W końcu Zenek popsuł rower, urwał pedał i p. Baraniecka wyniosła go na
górę.

A propos Zenka, dobrze że go nie ma bo zawsze się wtrącał do nich i zawsze były kłótnie.

Jeszcze o Ani. Na razie nie ma żadnych wysypek, dobrze śpi. W nocy i w dzień. W dzień
potrafi spać do czterech godzin, budzi się jak zwykle o 7-mej lub 6:30.

W ogóle nie wspomina o domu. Dzisiaj mówiła o Tobie, bo ten czerwony bucik jej się przedziera.
Mówię do niej: nie rób dziury dalej bo nie będziesz miała w czym chodzić.
Ania na to: mamusia kupi Ani ładne buty, wiesz? W Warszawie, jak pojedziemy do mamusi, do domu, wiesz, Zosia?
Tatuś też kupi Ani.
To niby tyle, bo muszę iść do sklepu bo zaraz zamkną. Kończymy razem z Anią, Ania jest koło
mnie, czeka i woła cukierków i koniecznie chce szybko wrzucić list do skrzynki.
Całujemy Was mocno, Ania i Zofia.
Ania całuje Cię mocno mamusiu i tatusiu - (Ania włożyła trochę wysiłku w liście) Ania.




3. Czerniawa Zdrój, 17.07. 1969 r. (pisze Zosia, opiekunka)

Droga Aniu,
Przede wszystkim ucałowania od Małej Ani. Przed chwilą Anię położyłam spać, może trochę
za późno gdyż już jest 20:30. Nie mogłam jej wcześniej położyć gdyż myłam jej głowę.
Muszę Ci powiedzieć, że bardzo grzecznie myła - nic nie płakała. Myłam jej w miednicy.
Na pewno jesteś ciekawa jak. A więc postawiłam miednicę na podłodze, obok miednicy
położyłam miękką ścierkę. Ani kazałam klęknąć (Ania wszystkie polecenia spełniała jakie
jej mówiłam). Następnie pochylić głowę do miednicy i zaczęłam myć. Bardzo była
zadowolona. Aniu bądź spokojna o czystość Ani. Głowę jej codziennie sprawdzam i czeszę
gęstym grzebieniem.

Co do zachowania to jest posłuszna, tylko bardzo zazdrosna w obecności Eli. Gdy wracamy
ze sklepu lub z serem z dołu, to bez przerwy mnie trzyma za rękę bo boi się, żeby Ela nie
trzymała mnie bo tą drugą rękę mam zajętą.

Bardzo mnie lubi. Zawsze mi mówi „jesteś taka moja mamusia, wiesz Zosia?"

Ściska mnie za szyję - "kocham Cię Zosiu, wiesz, bardzo”.
O to samo się pyta mnie, czy ja Anię kocham, a
ja mówię, że bardzo, bardzo. Wtedy jest taka zadowolona, że jej, jej.

Nadal dobrze je, czuję że trochę przytyła.

Aniu, a propos krostek. Ania dostała takie same krostki jak w tamtym roku. Najpierw dostała
na pleckach, ale kilka i na bokach. Zaraz to powiedziałam p. Baranieckiemu, żeby iść z Anią
do lekarza. W poniedziałek poszliśmy do Przychodni Zdrojowej. Lekarz stwierdził, że to jest
uczulenie - od powietrza, wody. Mówił, że to nic groźnego, że dużo dzieci kolonijnych też
to ma. Przypisał jej te oto leki, które kazał jej dawać 3x1 tabletka dziennie:
1/ Rutina (to są małe żółte)
2/ Allergan S - chloropyribenzamin (to są czerwone tabletki)
3/ Calcium - Gluconicum
Jak to nie pomoże, kazał się zgłosić po trzech dniach.
Nie wiem co Ty na to, Aniu? Ale ja to Ani daję.

Ania bardzo była grzeczna na tej wizycie.
Wchodząc do gabinetu, powiedziała „dzień dobry”, dała się rozebrać.
Zaglądał jej też do jamy ustnej, otworzyła buzię, nie spodziewałam się tego. Naprawdę bałam się, że będzie płakać. Wychodząc podała panu rękę jednocześnie mówiąc „do widzenia”.

Na tym kończę i całuje mocno Was mała Ania z Zosią

PS. A propos paczki. P. Baraniecka nie może wysłać tej paczki gdyż nie mamy czym ją
odtransportować a nieść się nie da bo jest bardzo ciężka. Pani Baraniecka ma pożyczyć
taczkę lub wózek i wtedy dopiero wyślemy. Bo już próbowała na tej taczce, która stoi na
podwórzu, ale ta jest zbyt brzydka. Uśmiałyśmy się z tego „mercedesa” tak że poszukamy
innego. Z góry przepraszamy za opóźniony transport. A co do pogody to jest ostatnio bardzo
brzydka, często pada z rana a po południu się wypogadza. Mam nadzieję, że się poprawi.




4. Czerniawa Zdrój, 19.08.1969 r. (pisze Zosia, opiekunka)

Droga Aniu,
Jutro już zostajemy same bez Eli, gdyż Ela z mamusią jedzie nad morze. Myślę, że Ani nie
będzie się nudzić. Co do pogody to jak zwykle trochę deszczu i trochę słońca. W gruncie
rzeczy nie można narzekać. Aby tak dalej.

Aniu nie wiem co mam robić dalej z tą wysypką. Z powrotem ją dostała, chociaż używa te
lekarstwa. Tak dużo nie ma, ale ma. Chcę jeszcze raz iść z małą Anią do lekarza. Poza tym
Ania jest zdrowa, dobrze się bawi i dobrze śpi.

Ostatnio w nocy dużo mówi. Jak z Elą kłócą się w dzień, to w nocy wszystko to powtarza.
W dzień bardzo długo śpi. Kładę ją 12, 12:30 a budzi się około 16:00. Przeważnie tak śpi.
Ela jak zwykle w dzień nie śpi. Chodzi w domu i nudzi się bo sama na dworze nie chce się bawić.
Pyta się kiedy Ania wstanie. Ostatnio Ela była na górze, bawiła się, bo ja rozwieszałam ciuszki Ani,
w tym momencie obudziła się Ania. Do pokoju weszła Ela.
Ania z wielkim oburzeniem do Eli - „idź sobie stąd bo ja muszę spać”. Przykryła się pierzyną, ani słowa do Eli.
Ela z opuszczoną głową wyszła z pokoju i żali się do mnie. Jak weszła ze mną to już nic jej nie mówiła.
Później Ania z zadowoleniem rozmawiała z Elą. One jak zwykle - dobrej zabawy przez dwadzieścia minut,
a drugie dwadzieścia kłótni i trochę bicia.

Ania ostatnio dużo pisze, Aniu, do Ciebie i do tatusia. Bo jak pada deszcz to daję dzieciakom
kartki i ołówki i piszą, to trochę wtedy jest spokoju bo są zajęte pisaniem.
Pisząc, Ania wszystko opowiada. Kiedyś jej się przypomniało pożegnanie na lotnisku. Mówiła, że mama
stała za siatką i robiła ręką pa, pa, pa itd. Opowiadała i rysowała. Chciałam tę kartkę wysłać
Ci, ale została już zniszczona przez Elę.

Całujemy Was mocno, a najmocniej mała Ania.  Ania z Zosią.

PS. Dostałyśmy paczkę z jabłkami od dziadziusia ze Strzałkowa wraz z ucałowaniami dla
małego Lulika. To już druga paczka. Ania z Elą z dużą chęcią jedzą. Bo inne owoce to kupuje
się w Świeradowie i Czerniawie, bardzo ładne są brzoskwinie.
Ania zjada jednorazowo 3-4 brzoskwinie.



5. Czerniawa Zdrój (pisze Zosia, opiekunka)
Droga Aniu,

Nie martw się o małą Anię z powodu tych krostek. Po trochu znikają, chociaż nie miała ich
wiele. Ania jest zdrowa, zawsze wesoła i dobrze się czuje.
Chociaż pogoda jest nie najlepsza, większość to deszcze. Niedzielne popołudnie było pod psem.
Z Elą rozrabiały w domu, męczyły na tapczanie pana Dmochowskiego. Również była pani Ala.

A do południa byłyśmy w kościele w Pobiednej. Bardzo była zadowolona, że idziemy do
kościoła. W kościele bardzo grzecznie się zachowywała. W księdza wpatrzona była jak w
obrazek.

Wracając z kościoła wstąpiłyśmy do stryjnej (Janczyszyn), na śliwki i poziomki. Ania była
zachwycona tym, że jest w tak dużym ogrodzie. A w tym ogrodzie wszystko. Musiałam jej
wszystko mówić, co jest co. Bardzo jej się podobała fasolka szparagowa, i kukurydza.

Jutro, gdy będzie pogoda wybieramy się do Świeradowa, gdyż wszystko się nam skończyło.
Do Świeradowa chodzimy pieszo przez lasek. Z powrotem autobusem. Trzy dni temu
byłyśmy całą czwórką. Ania bardzo lubi dalekie podróże. Bardzo chętnie ze mną wszędzie
chodzi, gdzie się nie ruszę. Chociaż jest zajęta zabawą, wszędzie idzie ze mną i mówi, że „Ania też”.

Najlepiej lubi chodzić po ser gdyż po drodze na dół widzi różne zwierzęta. A to ją
bardzo ciekawi. Najlepiej jej się podoba mała sarenka u pana leśniczego. Przychodząc
zawsze muszę wejść na podwórze i pokazać. Naprawdę, bardzo miłe stworzenie.
Gdy wracamy, to już ją bolą nogi, bo to jest jednak kawał drogi. Więc Ania mnie prosi -
„Zosia weź Anię na barana”. Więc tak chodzimy. Chociaż nieraz jest tak zmęczona, ale
wszędzie idzie z zadowoleniem. Ela wręcz odwrotnie - nie chce z nami daleko chodzić. Do
sklepu owszem, bo lizaki. Ania nie przepada za cukierkami, woli śliwki, i bardzo lubi takie
suche wafle. Chodzi z całym krążkiem i ze smakiem je.

To niby wszystko co do aktualnych wiadomości. Dużo ucałowań od małej Ani i całej reszty
w domu. Zosia.




6. Czerniawa Zdrój (pisze Zosia, opiekunka)

       Ten jest list Ani.
Ania narysowała słońca, drzewa, krzewy i kwiaty. Wszystko to pisze Ania do Mamusi i
Tatusia i zasyła tę małą różyczkę również dla Mamusi i Tatusia.



7. Czerniawa Zdrój, 23.06.75 r. - Pisze Lulik

         Kochana Aniu, Elżbietko!

Jest mi tu dobrze, tylko Elka jest niezbyt miła, ale mniejsza o to. Kiedy jest ciepło, kąpię
się w rzece. 22-06-75r. rano było ciepło, więc się kąpałam. Tak się kąpałam aż nagle zaczął
padać deszcz.
Więc płynęłam do brzegu. Siedziałam w 19 [?] i patrzyłam. Z deszczu zrobiła
się burza.

Na drugi dzień też się kąpałam. Nauczyłam się trochę pływać żabką. Chodzę na poziomki, są
już (czarne) jagody. Zrobiłyśmy sobie kuźnię. Jest tu naprawdę ładnie. Wujek Łukasz
mieszka w obozie.

Dużo tu pomagam. Jak przyjadę, na drugi dzień chciałabym jechać na wesołe miasteczko. To
już wszystko. Pa, pa, pa całuję mocno. Ania.




8. Wola Kiełpińska - Kolonie Letnie, 19.06.1976 r.

          Kochana Mamusiu!
Zajechałam wspaniale, ale za to nadźwigałam się z walizką. Mieszkam dość głęboko w lesie.
Mieszkam w bliźniaku. W jednej połowie 2 Doroty, a w drugiej ja i Agnieszka Albakier. Jest
tu bardzo fajnie. Mam nadzieję, że pamiętasz o mnie i że przyjedziesz. Chciałam Ci jeszcze
przypomnieć o pieniądzach, laleczce i słodyczach. Pa, pa, pa - Ania.

Przyjedź w środę, jeśli możesz. Przywieźcie mi chustki do nosa, skarpetki, grzałkę i sweter
różowy, termos i i lody w termosie. Przyjeżdżajcie jak najprędzej.




9. Soczewka, dnia 29.VII. 1976
Kolonia Zuchowa Klucza Warszawa.




          Kochana Mamusiu!
Pisałam już do Ciebie. Mam nadzieję, że już doszła ta pocztówka.
Czuję się dobrze tylko ciągle boli mnie noga i ledwo chodzę. 29 br. miałam chrypkę.
Chodzimy często do lasu. Wczoraj zaczęliśmy zdobywać sprawność Indianina i budowaliśmy
szałasy. Nasz szałas (mojej grupy) zapadł się, więc dostaliśmy 1 p, a inne po 2 p. Dziś
mieliśmy próbę milczenia i cichego chodzenia po lesie.

Mamusiu, chciałam Cię prosić o to abyś 8.VIII przywiozła mi owoce, a między innymi kg.
brzoskwiń i 2 bluzki z krótkim rękawem i sukienkę. Jest tu fajnie.
Pa - pa - pa. Wasza najdroższa Lulik.




11.  Nowy Tomyśl, dnia 2.VII.78
Kolonia Letnia PRiTV

          Kochana Mamusiu i Kochany Tatusiu!
Jest tu nawet fajnie. Ostatnio ciepło, tylko dziś pada. Wczoraj byliśmy na jagodach i na
poziomkach. Były pyszne. Byłyśmy też w kościele i w kinie na Kopciuszku. Był to
przecudowny balet. Jedzenie mam tu dobre. I fajne koleżanki. Pani też jest b. miła.

Trzymam porządek i czystość. Niestety, w tym pokoju co ja i Agata mieszkamy, mieszka też
Ela „Bałaganiara”, która psuje nam opinię. Już dwa razy miałyśmy przez nią tylko 2 pk.

Mamo! Proszę Cię, przyślij mi paczkę z owocami i słodyczami. Napisz list. Przyślij mi 100zł.
Tatusiu! Napisz list.
Pa - pa - pa. Wasza Ania. Wasz Lulik. Pozdrówcie kogo się da!!!




12.  Nowy Tomyśl, dnia 5.VII.78 r.
Kolonia Letnia PRiTV

           Kochany Tatusiu!
Jest tu fajnie. Mam miłą panią. Dają dobrze jeść. Tylko w ogóle nie mamy zabaw (dyskoteki).
Koleżanki moje są w stosunku do mnie raczej nie miłe. Nawet Agata jest jakaś
dziwna, bardzo się zmieniła. Wczoraj, to znaczy we wtorek, byliśmy w Bibliotece publicznej
na słuchanie bajek z magnetofonu. (I sama też bym chciała mieć magnetofon). Słuchaliśmy
bajkę pt. „Apolejka i jej osiołek”, i „Szewczyk Dratewka” oraz 3 wiersze.

Pa - pa - pa. Twój Lulik.
PS. Tatusiu! Mam do Was żal bo w ogóle nie piszecie do mnie listów. Napisz do mnie! Koniecznie!
Tatusiu! Może nie wierzysz, że to ja rysowałam, ale to naprawdę ja.




13.  Nowy Tomyśl, dnia 7.VII.78 r.
Kolonia Letnia PRiTV

         Dzień dobry Tatusiu!
Dzień dzisiejszy przeszedł w dobrym nastroju. Byliśmy dziś na wycieczce autokarowej w
Kórniku i w Rogalinie, skąd przesyłam Ci pocztówki. W Kurniku zwiedziliśmy piękny
zamek z XV-XVI wieku. A także piękny park, który znajduje się przy zamku. Potem
pojechaliśmy autokarem do Rogalina. Tam zwiedziliśmy pałac z lat 1770-82 i 1 ćw. XIX
wieku, który był przecudowny (w środku).
We wtorek byliśmy na „Flipie i Flapie w legii cudzoziemskiej”, w kinie.




Pa! Pa! Anka.
Napisz wreszcie!




14.  Iława, dnia 16.VII.80 r.
Kolonie Letnie PRiTV

       Kochany Tatusiu!
Na kolonii jest fajnie. Mieliśmy wycieczki do Olsztyna, na Grunwald, do lasu (rezerwatu), do
Malborka. I będzie jeszcze do trójmiasta. W Olsztynie byliśmy w planetarium, na starówce.
W lesie było dużo poziomek i jagód. Widzieliśmy też kormorany. W Malborku zwiedziliśmy
zamek. Porobiłam już trochę zdjęć.

Mam fajne koleżanki, z którymi miło płynie czas. Wczoraj właśnie rozmawialiśmy o tym,
jak to jest u nas w domu. Oczywiście opowiedziałam im (nie wszystkim, tylko z mojego
pokoju, trzem) jaka zaistniała u nas sytuacja i jak jest w moim nowym domu. Opowiedziałam
im o Jurku, jaki on jest, jak zmieniła się mama. Powiedziały mi co o tym myślą, i doradziły,
myślę że dobrze. Z ich opowiadań przekonałam się, że u mnie w domu nie ma miłości,
wszystko jest w naprężeniu i to przez jednego wstrętnego człowieka.
Koleżanki mówiły
mi, że ich mamy nie pozwoliłyby swojemu mężowi, który nie byłby ich ojcem, krzyczeć na
nie i wtrącać się do ich spraw. Ja już wcześniej doszłam do wniosku, że mama jakby poddaje
się Jurkowi. Myślę, że on powinien starać się by między nami zapanowała atmosfera
wzajemnej miłości, a nie odwrotnie.


W tamten piątek, kiedy dzwoniłam do Ciebie wieczorem, mama również działała pod jego
kierunkiem. Potem jeszcze wyzywał przy mnie Ciebie, i krzyczał na mnie. Ja kiedyś
naprawdę nie wytrzymam i mu napyskuję, niech mi nawet da po twarzy.


Bardzo się za tobą stęskniłam tatusiu. Za Anią też, bo bardzo ją lubię. I za Gapcią, i za
Zajączkiem. Może będziesz miał troszkę czasu, to napisz do mnie. A może będziesz mógł
przyjechać? Jeślibyś mógł to przyślij mi trochę pieniędzy, bo zostało mi już 30zł. A mamy nie
chcę prosić. Zresztą, wyjechała. Moja koleżanka dostała nawet 10$ (oczywiście ja o dolary
nie proszę), ale powiedziała, że wyda tylko 2$ na BiC’i (to takie długopisy).

Po powrocie z kolonii, zaraz tego samego dnia wyjeżdżam do Zakopanego (sama jadę
pociągiem). Ale przed wyjazdem wstąpię jeszcze do domu i zadzwonię do Ciebie. Wracam z
kolonii 25.VII około godziny 14-15-tej. Pociąg mam po 21-szej. Z Zakopanego też będę
pisała. Na razie. Całuję! Pa! Ania.




15.  Iława, sobota, niedziela 19-20.VII.80 r.
Kolonie Letnie PRiTV

        Cześć Tatusiu!
Bardzo Ci dziękuję za list. Oczekiwałam go co dzień i cieszę się, że odgadłeś szyfr tego
„cześć tato”. Twój list otrzymałam 17-go lipca, to jest w czwartek wieczorem. Odpisuję
dopiero dzisiaj ponieważ w piątek byliśmy na całodziennej wycieczce w Gdańsku.
Zwiedzaliśmy starówkę, mieliśmy wycieczkę statkiem po porcie północnym i na
Westerplatte. Bardzo mi się w Gdańsku podobało i z chęcią tam jeszcze kiedyś pojadę.

Strasznie się cieszę, że w ogrodzie wszystko kwitnie. Jak wrócę z kolonii i będę mała troszkę
czasu przed pociągiem, to tam wstąpię i skorzystam z owoców - mniam! Mniam!

Teraz o Książu. Z mamą rozmawiałam już na ten temat parę razy i prosiłam. Teraz już nic się
nie da zrobić. Bilet do Zakopanego mam już wykupiony i mama będzie tam na mnie czekała.
Potem, ok. 5-go sierpnia jadę do dziadka i będę tam chyba do 24-go sierpnia. Może więc Ty
odwiedzisz mnie w Strzałkowie. Chociaż nie wiem, jak byś się tam czuł. A jednak uważam,
że Cię tam lubią, i że dobrze by było gdybyś ich odwiedził. Ostatecznie, przecież masz prawo
przyjechać do mnie. W Warszawie inaczej się nie spotkamy podczas wakacji, chyba że
byłbyś 25-go lipca w domu.

Dziękuję, że napisałeś mi o Ani (wielka szkoda, i wielka strata!)
Żegnam, pa - pa! Ania.




16.  Zakopane, poniedziałek, 28.VII.80 r.

         Cześć Tatusiu!
Serdecznie dziękuję za pieniądze i myślę, że to na całe wakacje. Dziękuję też za zdjęcia, które mi przysłałeś.
Z kolonii wróciłam szczęśliwie. Ania Polkowska mnie odebrała i poszłyśmy na obiad.

Powiedziałam jej, że mogłybyśmy się wybrać na Brodzińskiego, do ogrodu. Potrzebna była zgoda mamy.
Zatelefonowałyśmy do niej, ale się nie zgodziła. Co miałam poradzić? Bardzo żałowałam, bo stęskniłam się za domem.

O godzinie 21:50 miałam pociąg do Zakopanego. Rano, na stacji, odebrała mnie mama. W niedzielę po śniadaniu byłyśmy na Kalatówkach. Dziś mamy iść na skocznię. W planie jest jeszcze m.in. Nosal.
W czwartek, 31-go lipca przyjedzie tu Majka z Rabki. Ja 7-go sierpnia jadę do Strzałkowa.
Jeśli masz czas, to napisz do mnie list, ale dopiero do Strzałkowa. Majkę pozdrowię od Ciebie, bo na pewno tego chcesz. Przysyłam też Tobie dwa wielkie buziaki, jeden ode mnie, drugi od Majki.

PS. Chcę jeszcze na chwilkę powrócić do tamtego twojego listu. Napisałeś, że rozstaniecie
się z Anią. Chciałabym tylko wiedzieć, czy będziecie mieć nadal ze sobą kontakt i czy
zostaniecie przyjaciółmi. (Przepraszam za niedyskrecję!)

Śmiech to zdrowie.
1) Miłość to ból - powiedziała żaba całując jeża.
2) Ruszaj bo zardzewiejesz.
3) Zgadnijcie jak mojej Zośce na imię.
4) Alkohol jest wrogiem człowieka, lecz biblia nakazuje kochać nawet wrogów.

Szczęście jest jak echo - odpowiada, ale nie przychodzi.

Córeczka Ania.




17. Strzałków, dnia 11 sierpnia 1980 roku.

      Cześć Tatusiu!
Twój list dostałam 9-go sierpnia, to jest w sobotę. Oczywiście jak wrócę do Warszawy to w
niedzielę będę jeździła do Ani i z wielką chęcią będę tworzyć z nią przetwory owocowe.

Cieszę się, że poprawiła się wam pogoda do zdjęć. W Strzałkowie też jest ciepło. W piątek
opalałyśmy się z Kasią. Tutaj też przy jej boku szkolę się w grze w ping-ponga. Dzisiaj Zosia, Adaś i Magdusia
wyjeżdżają do Częstochowy. Magda jest niezłym urwisem. Zupełnie nie słucha Zosi, tylko
Adama. Chyba dlatego, że on jest i dobry dla niej i krzyknie kiedy trzeba, a Zosia tego
ostatniego nie zrobi. (Magda w październiku skończy 2 latka).
Wczoraj byliśmy w lesie na malinach. Pycha! Jadzia i Zbyszek z Izą byli na jagodach. Dużo
przynieśli. Znaleźli też sporo kurek i chyba 5 koźlaków.

Dzisiaj byłam z Kasią w Radomsku. Kupiłam już sobie zeszyty do szkoły.
Marysia jest znów w Rabce. Bardzo się jej tam podoba. Ma fajne koleżanki i wychowawczynie, a także dobry apetyt. Urosła - 123 cm, i trochę się zaokrągliła. Mam nadzieję, że dobrze się tam wykuruje. Pani ją chwaliła, że wszędzie jest
pierwsza, zawsze powie co trzeba, jest energiczna i wesoła. Czasami też trochę nabroi, ale to
się każdemu zdarza. Ja mam 171 cm wzrostu i ważę 50 kg, jeśli Cię to interesuje.

No to chyba już skończę. Całuję mocno i pozdrawiam twoją ekipę, życząc wam ślicznej
pogody i szybkiego ujarzmienia kłusownika! Twoja córka Ania.

PS. Zagadki. Napisz wyraz koń dwoma literami. Rozwiązanie: QŃ.





18. Warszawa - Ursynów, dnia 8 grudnia 1980 roku.

      Cześć Tatusiu!
Dzisiaj właśnie odebrałam od dozorczyni kluczyk od skrzynki (na listy) i wyjęłam kartki od
Ciebie. Bardzo ładne.
Wczoraj, w niedzielę, byłyśmy na Powiślu na lodowisku i jeździłyśmy na łyżwach. Trochę
nas na początku bolały nogi, ale było fajnie.
U nas w szkole jest teraz szał na tiki-taki. Są to takie dwie kulki na sznurku, którymi się
stuka, a to nie lada sztuka stuknąć na zmianę u góry i u dołu. Ja też sobie to kupiłam i już
umiem tak stukać.

Nasza klasa ma już nowego wychowawcę, jest nim zastępca dyrektora, pan Janowicz. On jest
bardzo fajny. Mamy też bardzo fajnego pana od języka polskiego.

Tatusiu! Proszę cię, zadzwoń do mamy do pracy w sprawie mojego wyjazdu do babci. Bo mi
na tym zależy, i tobie chyba też zależy - bo inaczej pewnie nie pojadę. Więc porozmawiaj z

nią - tel. 47-83-84, a raczej 97-63-53.

No to już kończę. Spotkamy się 14.XII.1980 r. około godziny 10-11. Przepraszam za
brzydkie pismo, ale to zły długopis i nie chce mi się pisać w ogóle. Ale do taty to całkiem
inna beczka. Pa! Pa! Ania, no i Marysia przesyłają pozdrowienia.




19. Warszawa - Ursynów, dnia 18.XII.1980 rok

      Tatusiu!
Rozmawiałam z mamą i powiedziała, że jej decyzja jest nieodwołalna i że nie pojadę. I
jestem teraz w głupiej sytuacji. Uwierz mi,
że naprawdę stęskniłam się za babcią i że Ci nie
kłamałam z tym wyjazdem! Pamiętaj, że jestem dzieckiem i nie mogę sprzeciwiać się woli
matki.

Proszę byś pozdrowił i przeprosił w moim imieniu wszystkich, jak pojedziesz do Wrocławia.
Jak wrócisz to spotkamy się, ale chyba dopiero po świętach. Pewnie po Sylwestrze. Napiszę
do Ciebie przed tą niedzielą, w którą będziemy u Ciebie, albo zadzwonię.
Nie smuć się, będziemy o Tobie pamiętały w wigilię, może zostawię dla Ciebie kawałek
mojego urodzinowego tortu. Pa! Pa! Twoje kochane córeczki Maria i Ania.
PS. Pocztówkę zawieź do Wrocławia. Prezent dostaniesz jak się spotkamy.




20. Czwartek - piątek, dnia 22-23 stycznia 1981 roku.
Sułkowice, Zimowisko PRiTV


       Cześć Tato!
Pewnie dostałeś już kartkę ode mnie. Mam też nadzieję, że doszła do Ciebie kartka z adresem
Majki (M.B. u p. Zofii Baliczek, ul. Polna 25, 34-400 Rabka-Zdrój).
W środę 21-go byliśmy w kinie na czeskim filmie „Hop - i jest małpolud”. W miarę fajny. W
Sułkowicach jest cukiernia z pysznymi ciastkami i oczywiście my się nimi zajadamy aż do
przesady. Jednak dużo spalamy na spacerach i przez nieustanne śmiechy. Najlepsze moje
towarzyszki do śmiechu to Monika, Danka (Łasiczka) i Aśka. Na mnie mówią Mona Liza.

Jeździmy też sporo na łyżwach, bo jest tu wylane lodowisko. I w ogóle jest fajnie.
Dzisiaj byłyśmy na świetnym spacerze. Pogoda była cudowna. Nie było dużego mrozu i
świeciło słońce. Przeskakiwałyśmy przez strumyczek, szłyśmy po 10-cio centymetrowym
lodzie. Doszłyśmy do Jastrzębiej, gdzie kupiłam sobie szampon jajeczny i krem FV. Jutro
mamy iść do Lanckorony. Tam się idzie ok. 8-miu kilometrów pod górę (łagodną) w jedną
stronę, ale podobno jest bardzo fajnie. Mamy też co drugi dzień dyskotękę, na której
wyżywamy się za wszystkie czasy. W przyszłym tygodniu pojedziemy chyba do
Zakopanego, kupię sobie tam oscypki.

Teraz muszę już kończyć bo późno. Przepraszam za pismo, ale musiałam pisać na kolanie.
Pa! Ania. PS. Może po feriach zaprosisz Agnieszkę Młynarską, żebyśmy się wreszcie
zapoznały.




21. Brzozów, dnia 1.VII.1981 r.
Kolonie Letnie PRiTV.

      Cześć Tatku!
Pewnie doszła już do Ciebie kartka ode mnie (nie dziś ten 1 VII ale wtedy gdy czytasz to).
Napisałam tam wszystko w telegraficznym skrócie i dlatego piszę ten list. Jestem tu od
poniedziałku, 29-go czerwca, a dzisiaj jest środa. Są tu moje koleżanki z innych kolonii.
Mieszkamy w internacie, a chłopcy w szkole. Jedzenie jest bardziej niedobre niż dobre.
Wydaję tu dużo pieniędzy bo jest cukiernia ze wspaniałymi ciastkami. Wydałam na nie przez
dwa dni 72zł. Muszę się niestety dożywiać, bo głodowałabym.

Kupiłam też sobie bluzkę bawełnianą z krótkim rękawem, długa, z drukiem w rodzaju naklejki.
Jest bardzo fajna, młodzieżowa, kosztowała 190zł.
Chodzimy do miasta i gramy na boisku w siatkówkę. Dzisiaj będzie pierwsza dyskoteka.
Pewnie pamiętasz, Tatusiu, tego Tomka, który mieszkał naprzeciwko nas na Szubińskiej.
Tutaj jest chłopak (też Tomek), który bardzo mi go przypomina, może to on?

Wracam 19.VII br. Ahoj! Luliczek.
PS. Jeśli zdążysz to napisz! Pozdrów swoją ekipę. Życzę wam takiej pięknej pogody jaka jest
u nas!




22. Brzozów, wtorek, 7.VII.1981 r. - Imieniny miesiąca.

      Cześć Tatku!
Jestem sobie na tej całej kolonii i chętnie bym już wróciła. Nie jest tak, żeby było źle, ale nie
jest też najlepiej. W repertuarze dnia ciągle to samo. Miasto - boisko - sala gimnastyczna lub
spacer. Dobrze, że chociaż pogoda nie jest taka monotonna. W pierwsze dwa dni było gorąco i
parno. Później była burza, dzień pochmurny, dni słoneczne ale nie gorące. Jedzenie nie jest
najlepsze, ogólnie, ale biorąc pod uwagę to, że nie dajemy kartek, można powiedzieć że
postarali się. Pani (opiekunka) jest ta sama co w Sułkowicach.


Dziewczyny w mojej grupie są fajne. Jak już pisałam, mieszkamy w pokojach a nie w sali
ogólnej. No i właśnie w moim pokoju jest sobie taka jedna dziewczyna. Wygląda na bardzo
fajną i na początku taka była. Później jednak zrobiła się inna. Zaczęła być nieprzyjemna,
niemiła, trochę złośliwa. Krzyczy na mnie z byle czego. Np gdy zwrócę jej uwagę, że coś
tam...

W zasadzie nie ma się czym przejmować i nie rozmawiać z nią. Tylko że ja trochę za
często mam właśnie takie koleżanki. I ja nie wiem, czy to ja jestem nie taka, jak
powinnam, czy one?


Jest też Agata, niedużo lepsza. I jeszcze jedna dziewczyna z mojego pokoju -
Zosia Stołowska. Znam ją z Nowego Tomyśla i Iławy. Wydawało mi się, że ona nie jest fajna,
ale rzeczywistość okazała się inna. Drugą moją podporą jest Danka, znam ją z Sułkowic.
W czwartek, 2 lipca, poszliśmy na wycieczkę, spacer do lasu. Po drodze objadałam się
wiśniami i malinami z drzew i krzewów wystających przez siatkę z ogrodów.

Do lasu doszliśmy, ale wtedy pani stwierdziła, że nie warto po nim chodzić. No i faktycznie
poszliśmy do lasu, bo przecież nie w las.


Na spacerze brakowało jednej dziewczyny - Zośki Pawlak. Pomyślałyśmy, że pewnie siedzi
gdzieś w budynku albo poszła do miasta z X-tą grupą. Gdy wróciłyśmy do internatu, Zosi nie
było - pewnie poszła do miasta, pocieszałyśmy panią, która po pewnym czasie poczęła ronić
łzy. Poszłyśmy na obiad. Przy moim stoliku jedno miejsce puste. Kasia P. na początku
mieszkała z nami - myślałyśmy już Bóg wie o czym. Przecież nie można chodzić 4 godziny
po tym miasteczku, zresztą, wiedziała o której jest obiad. Podczas ciszy Pani oznajmiła nam,
że Kasia nadała telegram do Wa-wy, że przyjeżdża 2 lipca o godzinie 22:00. Wszystko się
wyjaśniło. Ale wcześniej, by pomóc Pani w wyjaśnieniu sprawy, sprawdiliśmy u niej w szafie
co zabrała. Okazało się, że tylko pieniądze. Z jej listu do chłopaka dowiedziałyśmy się, że
uciekła właściwie do niego. Kaśka dojechała do Warszawy, a my musiałyśmy pakować jej
rzeczy. Później przeprowadziła się do nas Kasia Stołowska, o której już wcześniej pisałam.

Przeczytałam już 2 książki - jedną w niedzielę („Zatańcz z moją dziewczyną”), drugą w
poniedziałek („Nazywają mnie Ninna”). To chyba będzie wszystko. Aha, wczoraj byłyśmy w
Starej Wsi, w kościele i klasztorze. Przesyłam Ci stamtąd obrazek przedstawiający obraz,
który jest w ołtarzu tamtego kościoła.
Cześć! Pa! Ania Twa. Przepraszam za pismo, spieszyłam się i ręka mnie boli. Anna „Baranek”.




23. Brzozów, dnia 13.VII.1981 r.
      Cześć Tatusiu!
Strasznie ucieszyłam się, gdy pani wręczyła mi żółtą kopertę. Wiedziałam, że to od Ciebie.
Dostałam list wchodząc do stołówki i z radości przeczytałam podczas obiadu. Na ciszy, czyli
teraz, zaczęłam odpisywać.

Zdaje mi się, że gdy pisałeś ten list, to paliłeś fajkę, albo papeteria leżała przy tytoniu. Papier
ślicznie pachnie właśnie tytoniem. Cieszę się bardzo, że w ogródku jest wesoło i kolorowo.
Jak wrócę to na pewno tam wpadnę i zobaczę się z ciocią Sławą.

A niecierpliwością oczekuję już dnia wyjazdu stąd i przyjazdu do Warszawy. Chciałabym się
już z tobą spotkać
i mówiąc szczerze, bardziej tęsknię za tobą niż za mamą. Może
dlatego, że ona jest teraz zupełnie inna i nie mam już do niej zaufania.
A także fakt, że
będę musiała przywitać się z Jurkiem. Ale to tylko refleksja.

W czwartek mamy ognisko. Najpierw miało być w lesie, ale teraz okazało się, że będzie na
sali gimnastycznej przy sztucznym ognisku. W piątek jest wycieczka do Łańcuta. Udało mi
się tu kupić „Jarzynkę”. Przywiozę też i dla Ciebie.

Właściwie to nic się tu nie dzieje. Przeczytałam już 4 książki i zaczęłam 5-tą. Od ciastek na
pewno tu utyję (ważyłam się zresztą) ponieważ dożywiam się nimi. Inaczej chodziłabym
głodna. Oczywiście staram się nie jeść ich za dużo.

Napisałam wszystko, krótko, bo nigdy nie należy przedłużać.
Podaję adres Marysi:
M.B. u pani Zofii Baliczek, ul. Polna 25, Rabka. Kodu nie pamiętam, ale i tak też powinno
dojść.
PS. Do dziadka wyjeżdżam 23.VII br.




24. Strzałków, sobota, 25-go lipca 1981 r.

      Cześć Tatku!
Jak byłam w Warszawie, odwiedziłam ciocię Sławę. 23-go VII br., w czwartek, wyjechałam
pociągiem o 14:10 z centralnego do Radomska. Było dosyć tłoczno. Najpierw stałam, ale
potem źle się poczułam
i siedziałam na walizce. Pociąg przyjechał do Radomska punktualnie.
Wysiadłam i trochę się przestraszyłam, bo: na dworcu jest chyba jakiś remont czy coś i
pociąg zatrzymał się dalej, przy przejściu jak są szlabany. I nie bardzo wiedziałam jak dojść
do postoju taxi. Spytałam się jednej pani. Po jej wskazówkach już sama zorientowałam się
gdzie jestem. Walizkę miałam ciężką, bo wiozłam różne rzeczy od mamy dla cioci.
U nich wszystko jest na kartki już teraz. U nas też zresztą będzie od sierpnia. Na postoju wcale nie
było ludzi. Wsiadłam do pierwszej taksówki i dojechałam pod dom.


Na podwórku były tylko dzieci - Iza, Magda i dwoje innych. Wchodzę i mówię do Izy -
cześć! Ona patrzy na mnie jakbym z Marsa przyleciała. Więc mówię jej drugi raz - Cześć! Ta
wybałusza oczy i mówi - Ania? Ja z ironią w głosie powiedziałam jej na to - nie, Basia! No
i ona poleciała na górę żeby zawiadomić Jadzię o tym wydarzeniu. Powiedziała jej:
Mamusiu, Ania Baraniecka przyjechała, ale ona mówi, że nie jest Ania.

W ogóle to wszyscy zdrowi i wszystko gra. Zosia lata za Magdą, Janka za obiadem, ludzie za
Adamem, a Adam w związku z tym użera się z obrazami. W czwartek wieczorem Paweł
wrócił z kolonii. Kasia wraca jutro z obozu.

Od poniedziałku będę żeglowała z Janką - w kolejkach. Ahoj! Anka.



25. Strzałków, wtorek, 3-go sierpnia 1981 r.

      Dzień dobry Tatusiu,
Oczywiście nie gniewam się, że spóźniłeś się z życzeniami. Rozumiem, że jesteś
zapracowany i masz dużo innych, różnych spraw na głowie. Wystarczyło mi to, że
otrzymałam od ciebie list.

W Strzałkowie pogoda jest zmienna. Słońce jest dopiero od dwóch dni. Wczoraj byłam cały
dzień w Radomsku. Chodziłyśmy trochę po sklepach i byłyśmy w przychodni - Kasia miała
usuwany korzeń. Potem byłyśmy u Maliny. W niedzielę spotkałam się z Ewą Turlejską - w
sobotę w nocy wróciła z Warszawy. Niestety, usłyszałam od niej bardzo smutną wiadomość.
Otóż w Warszawie, na centralnym, ona i jej koleżanka i dwóch kolegów zostawili bagaże w
przechowalni - skrytce, zamykanej na szyfr. Wszystkie rzeczy zostały skradzione i Ewa
wróciła z małą podręczną torebką, w jednych spodniach i jednej bluzce, jednej parze bielizny.
W dodatku, w tej walizce miała wszystkie swoje ubrania - w domu tylko ma jedną sukienkę.
Jak wiesz, Ewa lubi ładne i fajne ciuchy, więc straciła bardzo dużo.

W Radomsku trudno jest kupić dobre żarcie, nawet na kartki. Ale jakoś żyjemy. Pomagam
trochę cioci w domu i jeżdżę z nią czasami do miasta. W środę jedziemy na 3 dni do
Ostrzechowa i Marydołów. Zosia, Adam i Magda już pojechali tam w poniedziałek. Ciocia
trochę bała się, bo w całym województwie jest gotowość strajkowa.

Tatusiu! Do Warszawy wracam 25 sierpnia. Będę teraz pisała do Ciebie listy, jak najbardziej,
ale niestety nie przyjadę do Ciebie. Wiem, że mama nie byłaby z tego zadowolona, a przecież
zobaczymy się już niedługo. Ja też bardzo tęsknię za Tobą, uwierz mi. Chcę żebyś zrozumiał
mnie.
Marysia jest teraz z mamą w Zakopanem. Będzie tam chyba tydzień albo dwa.
Całuję Cię bardzo mocno i mówię - Pa! Ania.




26. Chmielno, niedziela, 4-go lipca 1982 r.

      Cześć Tato!
Jestem już w Chmielnie. Pociąg przyjechał planowo, ale w Gdańsku był chyba 10 minut
później. Droga minęła nam bez większych przygód. Na autobus do Kartuz czekałyśmy około
dwóch godzin. Później była nie lada przepychanka, żeby dostać się do autobusu. Ale
szczęśliwym zbiegiem okoliczności, udało się nam wejść i nawet zajęłyśmy miejsca siedzące.
W Kartuzach czekałyśmy około godziny, tak że w Chmielnie byłyśmy gdzieś o 15-tej. W
domu zastałyśmy babcię i ciocię Ady oraz dwa psy i dwa koty. Głupio mi było bo babcia
zaczęła mówić do mnie per Pani. Powiedziałam Adzie, żeby powtórzyła obu paniom, że mam
na imię Ania. No i na szczęście już nie jestem „Panią”.

Po przywitaniach i podwieczorku poszłyśmy nad jezioro. Jest bardzo ładne. W ogóle cała
okolica jest bardzo ładna. Jest tu jezioro Białe i jezioro Kłodno. Następnego dnia poznałam -
o nie, przepraszam, jeszcze tego samego dnia poszłyśmy do znajomej Ady, Krysi. Krysia robi
pyszne ciasta, czyli „kuchy”. Więc oczywiście zjadłyśmy u niej kucha. Następnego dnia rano
poszłyśmy do niej, do biura. Po południu poznałam kuzyna Ady, Reńka. Reniek to całkiem
fajny chłopak. Wieczorem zabrał nas do super extra kawiarni i zafundował nam lody. Później
poszliśmy na dyskotekę, której poziom był, no - średni. Dzisiaj oczywiście oglądamy
wieczorem mecz Polska - ZSRR i liczymy chociaż na remis.


Wczoraj miałyśmy ładną pogodę. Było ciepło, świeciło słońce. A dziś od samego rana
deszcz. Później przestał. Teraz jest ok. 15-tej, wieje straszliwy wiatr.
Mam dla Ciebie dwie informacje.
1/ - Jeśli chciałbyś zadzwonić do mnie, to musisz połączyć się z międzymiastową,
poprosić Chmielno, kierunek Gdańsk, numer 62. Gdyby pytali o nazwisko to p. Wilczewska.
jeśliby pytali która, to ta na górze (bo jest jeszcze inna, na dole).

A mam nadzieję, że jednak zjawicie się, bo możliwe, że załatwię Wam wcześniej te dzbanki.
Garncarz jest Kuk, jak przypuszczaliście, ale te najładniejsze dzbanki (duże i całe czarne - bo
są też brązowe, ale we wzory) nie zawsze bywają. Ja przecież nie bardzo miałabym jak
zabrać się z tym do Wa-wy. Tak więc czekam na wiadomość.
Całuję mocno. Przesyłam gorrrąąąceee pozdrowienia dla Basi i cioci Sławy. Hej! Anka.




27. Chmielno, 15-go lipca 1982 r.

      Cześć Tato!
I Baśku. Od mniej więcej 6-go lipca mamy cudowną pogodę. Codziennie kilka razy kąpię się
w jeziorze Kłodno. Trochę się opaliłam. Deszcz padał tylko raz i to w nocy. Akurat, kiedy
poszliśmy z ciocią na spacer. Ciocia jeździ na wózku i wstydzi się w dzień pokazywać.

Wczoraj byłyśmy w Kartuzach w kinie na filmie „Znachor”. Cudowny film, łzy lały się
ciurkiem. Wszystko jest OK! Czekam na Was. Kupiłam żarówki, pastę bhp i do zębów.
Pozdrawiam Basię i ciocię Sławę. Całuję. Ania.




28. Chmielno, lipiec 1982 r.

      Cześć kochany Tato!
Hej Basiu! Jestem w Chmielnie już dwa tygodnie. W zasadzie ten czas minął bardzo szybko.
To chyba dlatego, że pogoda jest po prostu cudowna. Od 6-go lipca dzień w dzień upały aż
do przesady. Całe szczęście, że blisko jest jezioro, bo stopiłabym się. I zostałaby po mnie
tylko kałuża. Przez cały czas leją się ze mnie ósme poty, nie mówiąc już o tym, że po kilka
razy musimy chodzić do sklepów. Nasz dom jest na górce. I do centrum jest kawałek. W
zasadzie to mały kawałek, ale jeśli chodzi się w taki upał, tam i z powrotem, to naprawdę
trudno nie być zmęczonym.

Fakt, że dobrze jest się wypocić, ale ta reakcja zachodzi i bez chodzenia.
Niestety, nasze gospodynie nie mogą ustalić raz, co należy kupić, tylko co trochę przypominają
sobie o różnych sprawach. Także jeśli chodzi o wykupywanie niektórych kartek (cukier, kasza, słodycze itp),
nie można z nimi dojść do ładu.
- Najpierw zobaczcie czy jest kasza, jak będzie, to przyjdźcie po kartki i pójdziecie w kolejkę.
Można i tak, ale po co?

No, dość tego narzekania
. W końcu nie jest tak źle. Jest bardzo fajnie. Większość czasu
spędzam z Adą. Wprawdzie czasem kłócimy się trochę, ale szybko mija (kto się lubi ten się
czubi). Skoro piękna pogoda, to i cudowna woda. Czasami to dosłownie zupa, a nie jezioro.
My nie chodzimy na kąpielisko, tylko na dziką plażę. Tam jest bardzo fajnie. Wprawdzie fakt
faktem, nie jest to taka prawdziwa plaża z piaskiem itp. Opalamy się na łączce, bo przy
wodzie (schodzi się w dół do jeziora od łąki) są drzewa, więc jest też cień. Jeśli przyjedziecie
(mam wielką nadzieję) to Was zaprowadzimy tam. Prawie nikt nie korzysta z tego miejsca.
Na łące można założyć solarium.

Mówiłeś, że nie załatwiacie sobie żadnych miejsc w hotelu czy gdzie indziej, tylko będziecie
spać w samochodzie. To by było dobrze, bo tu nie bardzo jest miejsce. No na siłę by się może
znalazło. Ale, jest mama Ady, jest Tato, jeszcze mogłoby im to przeszkadzać

Już jakieś dziesięć dni temu byłyśmy z Krysią na jej polu. Pomagałyśmy jej sadzić brukiew.
Ze zdziwieniem stwierdziłam następnego dnia, że wcale mnie nie bolą kości ani mięśnie. A
robota szła mi nieźle. Zresztą, przy okazji pojadłam trochę poziomek. Kilka dni później
przywieźli węgiel, no i zrzucałyśmy ten węgiel do piwnicy (około dwie tony). Byłyśmy
czarne jak kominiarze. No i znów jezioro nas poratowało. Chwyciłyśmy mydła i ręczniki i
tak jak stałyśmy (w szortach, kostiumie) pobiegłyśmy do wody.

Przedwczoraj Reniek skosił trawy i następnego dnia grabiliśmy. Robota straszna, w 40
stopniowym słońcu, i grabiliśmy pod górkę. Ale można było się opalić. Byłyśmy też w kinie
na „Znachorze”. Bardzo mi się ten film podobał, zrobił na mnie nie małe wrażenie.

Mogę się tutaj zapoznać także z mową kaszubską. Czasami wszystko rozumiem, a czasami w
ogóle nie wiem o co chodzi. Jeszcze może wyliczę Ci ile tu jest osób. No więc: mama Ady,
tata Ada, kuzyn Ady, Reniek, babcia, ciocia, która jest inwalidką i jeździ na wózku i nie
wygląda zbyt ładnie - Ada i ja, trzy psy, dwa koty - schlus. Koniec.

No to już kończę. Życzę Wam pięknej pogody, może zrobicie przetwory z truskawek czy porzeczek, bo śliwki to chyba w sierpniu, wrześniu. Do zobaczenia!
Hej! Pozdrowienia dla Basi i Sławy. Pa! Pa! Całusów 102. Anka.
PS. Wyobraźcie sobie, że specjalnie na moje imieniny ciocie zrobiły już ajerkoniak! Tata Ady.
jest zapalonym rybakiem, więc może popłyniecie na łódce razem łowić ryby. Tylko
ostrzegam - cały dzień na wodzie, potem na obiad i spanie.




29. Warszawa, dnia 20.05.1985 r.

      Cześć Kochany Tatko,
Dziękuję serdecznie za życzenia świąteczne i za pozdrowienia przesłane w liście do Majki.
Przepraszam, że nie pisałam wcześniej. Ale jak Cię uprzedzałam, nie miałam po prostu
wolnego czasu. Teraz mam chwilę na lekki oddech. Wyniki próbnych matur dostałyśmy
dopiero tydzień po przerwie świątecznej.

Drogi Tatku - piszę ponownie, chyba po dwóch tygodniach. Wtedy zasnęłam nad tym
listem, a później nie mogłam się do niego zabrać. Przede wszystkim to ja robię się właśnie
czerwono - fioletowa ze wstydu, bo jestem wstrętna, że tyle czasu nic nie pisałam. Ale
powiem Ci szczerze, że nie miałam do tego kompletnie głowy. Żeby [wreszcie] wziąć się za
pisanie tego listu, przerwałam właśnie przed chwilą naukę języka niemieckiego. Ale zacznę
od początku.

Więc, próbne matury dostałyśmy tydzień po przerwie wielkanocnej. Wynik był pozytywny,
to znaczy dostateczny. Na więcej nie miałam co liczyć, choćbym przepisała
Krzyżanowskiego. No, ale to był dopiero początek. Później dwa dni i dwie noce siedziałam
nad polskim przed pierwszym zaliczeniem. Drugie zaliczenie było następnego dnia, więc
przespałam się dwie godzinki między 4-tą a 6-tą rano. Następnego dnia był ostateczny termin
wystawiania ocen i dopuszczenia - no i mnie dopuścili. Tydzień później - 26.IV - dyrektor
pożegnał nas jako uczniów tej szkoły, staliśmy się wiec jej absolwentami.

W sobotę i niedzielę nie dotknęłam się do książek. W poniedziałek rano poszłam do szkoły na
konsultacje z języka polskiego, i po powrocie do domu wzięłam się za niemiecki. Przez te
dwa tygodnie chodziłam na konsultacje do mojej dziewczyny od niemieckiego, uczyłam się
w domu i spotykałam się z Robertem, który podtrzymuje mnie na duchu i jest moją jedyną, w
tej chwili, nadzieją.

Przed maturą z polskiego spałam 3 godziny, i w dniu 13-go maja, przed godziną 8:00
usiadłam przy stole maturalnym, ozdobionym śliczną różyczką i pudełkiem z kanapkami.
Siedziałam w ostatniej ławce, wolna od stresów nerwowych, zaopatrzona w ściągi. Byłam
nastawiona tylko i wyłącznie na II-gą Wojnę i na współczesność. Wiedziałam, że albo
napiszę wszystko albo nic. Trzeba było widzieć miny nauczycieli i uczniów po odczytaniu
tematów - nikt się nie spodziewał tak sformułowanych (przynajmniej). Ja pisałam na trzeci -
Moje lektury a cel i sens życia. Tematu nie wyczerpałam, jakby mi dali jeszcze ze 2-3
godziny, to pisałabym dalej. No, ale to poszło w miarę łatwo. W perspektywie był dzień
następny.

I znów pospałam tylko 3 godziny. Dnia 14-go maja, stojąc o godzinie 7:30 przed szkołą,
czułam się raczej mało pewna siebie. Osoby piszące niemiecki posadzili w dwóch klasach.
Wyszło mi akurat tak, że w tej sali w której byłam pisały tylko dwie dziewczyny z mojej
klasy, i nie było mojej germanistki. Poczułam się na początku trochę obco i samotnie. Ale
otwarto kopertę z tematami - znowu ujrzeliśmy niewyraźną minę profesora czytającego tekst
przeznaczony dla nas. Tekst ten został przeczytany dwukrotnie (po niemiecku, oczywiście) i
trzeba go było streścić po niemiecku, uwzględniając najważniejsze cechy i wykazując, że
zrozumiało się tekst. No właśnie, sęk w tym, że najpierw trzeba tekst zrozumieć, a mnie się
to udało gdzieś w 20%.

No, więc siedzę ci ja sobie, łzy mi po policzkach płyną, i stwierdzam, że chyba będę musiała
rok poczekać, bo tym razem nic nie napiszę. Ale w końcu stwierdziłam, że trzeba chociaż coś
spróbować, ważne by zacząć. I zaczęłam cosik klecić w brudnopisie. Podeszła do mnie
germanistka ucząca w klasie równoległej. Powiedziałam jej. że nie rozumiem i nie wiem co
pisać. Ona opowiedziała mi tekst po polsku. Podziękowałam i poczęłam pracować.
Napisałam. Teraz dalej - 10 zdań do tłumaczenia z polskiego na niemiecki. Nie były tak
strasznie trudne, ale trzeba było się nieco pogłowić. Przychodziła w międzyczasie do nas
nasza germanistka i poprawiała nam niektóre błędy. Ostatnim zadaniem było napisanie
wypracowania na wybrany, z trzech podanych tematów. To wypracowanie rozpoczęłam na
godzinę przed końcem czasu, a ogólnie na całość mieliśmy 4 godziny (na polski 5 godzin). W
każdym bądź razie tego dnia wyszłam ze szkoły z miną nieszczególną.

Przyszedł tego dnia pod naszą szkołę pewien pan redaktor z PR i pragnął przeprowadzić
wywiad z maturzystami. Zostało wtedy już tylko kilka osób z klasy równoległej i ja z moją
koleżanką Agatą. No i tak się jakoś złożyło, że jego mikrofon skierował się najpierw do
Agaty, zdającej historię, a później do mnie. Powiedziałyśmy kilka słów o tym co
zdawałyśmy, jak poszło, jakie plany na przyszłość. Na koniec wypowiedział się jeszcze jeden
chłopaczek. Tak, że nie martw się tatuś, głos Twojej córy idzie w świat - aby ona poszła za
nim. (Ale chyba się to jej nie uda)
. Nie wiem czy akurat słuchaliście wtedy radia, ale w
każdym bądź razie było to we wtorek, dnia 14-go maja 1985, o godzinie 17:05, w programie
II stereo „Na warszawskiej fali”.

A w piątek 17-go pojechałyśmy z Agatą do szkoły zobaczyć wyniki. Ja usiadłam na ławce, na
osiedlu, i wysłałam Agatę, żeby sprawdziła, gdyż byłam pewna swojej dwói z niemca. Tym
bardziej, że doszły mnie słuchy, że jest ich kilka. Po chwili patrzę, leci Agata - ramiona
rozpostarte, morda roześmiana i okrzyk: „Baranino, ciesz się! Zdałaś! Zdałyśmy obydwie."
Nasza radość była ogromna. Zaskoczenie również. Ale trzy dziewczyny z naszej klasy obcięli
na niemieckim. Ogólnie na wszystkie klasy maturalne odpadło na pisemnych 10 osób, w tym
jedna miała dwie dwóje.

Tak, ale to nie koniec. Teraz, 21-go maja, we wtorek, mam ustny niemiecki; 22-go maja -
łacinę, której najprawdopodobniej nie zdam, chyba że Bóg mi pomoże tak jak na tym
pisemnym niemieckim; 27-go maja - polski. Później już święty spokój, jeśli czegoś nie zdam.
Ewentualnie chwilowy spokój, jeśli zdam wszystko. A w lipcu egzaminy na germanistykę, bo
na humanistykę w tym roku nie ma przyjęć.

Tak więc trzymajcie za mnie kciuki. Ja Was wszystkich tam obecnych pozdrawiam i całuję, a
po ustnych dam znać co i jak. Obym i za tydzień mogła się tak cieszyć jak po pisemnych.
Jeszcze raz buźka, jeszcze raz przepraszam - wierzcie mi, że naprawdę o Was nie
zapomniałam, lecz po prostu mam teraz na głowie wielkie młyńskie koło.

Pa! Anka Luiza
Godz. 24:00, pomiędzy 19-tym a 20-tym maja 1985 roku.

PS. Przepraszam, jeśli pisałam niezbyt składnie i niekoniecznie z sensem, ale jest już bardzo
późno. Oczy mi się zamykają, jestem strasznie zmęczona bo cały dzień kułam niemiecki.
Sorry. - Mina Anki uczącej się niemieckiego - oby do lata! Oby z humorem! Wtedy maturę
zdamy z rumorem! Tylko że mi już garb rośnie od ślęczenia przy biurku, a oczy zachodzą
mgłą. A głowa łysieje i zdrowie marnieje. Ale: nic to wcale nie znaczy, bo to tylko Anka
majaczy!




30. Warszawa, dnia 19-go sierpnia 1985 r.

    Witaj Drogi Tatku!
Przysyłam Ci mnóstwo uśmiechów, ciepłych i jasnych, gdyż spowitych w promieniach
słonecznych słodko brzmiących, bo przynoszonych przez leśne ptaki - uśmiechów
serdecznych i życzliwych bo poprzez oczy z serca płynących. A przecież innych słów już nie
trzeba, bo oczy same mówią co serce kryje i chce ukazać - a uśmiech to nie tylko gra ust, ale
i oczu, i całej twarzy. I każdy wrażliwy człowiek odkryje jego zagadkę, zrozumie jego głębię
i sens.


Do tego dołączam jeszcze bukiet polnych kwiatów, zapach lasu i szum tataraku nad jeziorem
- tam znajdziesz mnie w wieczornej ciszy, usłyszysz jak tęsknię za tymi miejscami, jak
wspominam lato, które minęło dla mnie bez Ciebie. Pocieszam się jednak tym, że zapewne
niedługo Cię zobaczę.


A to wszystko dla Ciebie, na września dzień pierwszy, od pamiętającego Lulika, (który nie
wie co ma ze sobą zrobić, żeby żyć w przyszłości jak ludzie
).





31. Warszawa, dnia 2-III-1986 rok.

      Witam
w piękny słoneczny dzień kochane mazurskie zacisze, gdzie żadna nieczysta siła nie
dosięgnie i nie zakłóci spokoju ducha.


Jest naprawdę ładny dzień - niebo jasne, błękitne, przeszyte cienkimi białymi obłoczkami,
które się leniwie przesuwają poruszane lekkim powiewem wiatru. Mróz już zelżał, robi się
coraz cieplej.

Ja siedzę sobie przy swoim biureczku, słucham ładnej acz nie romantycznej muzyki, a
tymczasem na duszy zrobiło mi się właśnie tak jakoś romantycznie i ckliwie. Może to
dlatego, że staram się odtworzyć w pamięci obraz domku położonego na mazurskiej górce,
u stóp której rozciąga się niewielkie jeziorko. Próbuję sobie wyobrazić jak też ona wygląda
teraz, zimą. Na pewno wszystko dokoła pokryte jest śniegiem, a woda w jeziorze zamieniła
się już w lód. Po podwórku biegają dwa piękne psy - jeden duży, smukły - z daleka wygląda
jak sarna, a drugi mniejszy, łaciaty, który przypomina po prostu Pinki. Z domu wychodzi pan
w średnim wieku, w kurtce, czapie i z fajką w zębach. Psy przybiegają do Niego, łaszą się.
Pan coś do nich mówi, bawi się z nimi, klepie po grzbiecie, a one skaczą i biegają z radości.
Ten Pan to pewnie ich właściciel i przyjaciel. Zaraz pójdą wszyscy razem na daleki spacer
przez pola i łąki. Naprawdę, musi tam być pięknie, ale i zimno.

A nam trzeba żyć na tej pustyni betonu i czekać na lepszą przyszłość leżąc na podwójnym
dnie. No ale ja zawsze uważam, że trzeba mieć nadzieję, być optymistą, samemu być słońcem
gdy prawdziwe chowa się za chmury. Nawet gdy nadzieje są złudne to łatwiej z nimi żyć.
Bo może jednak ja nie wierzyłam, że ktoś mnie kiedyś pokocha, nie wierzyłam, że zdam
egzaminy do tej szkoły, ale cały czas w duchu miałam taką nadzieję. No i co? No i to! Jest,
stało się - i oby trwało wiecznie. Oczywiście nie mam zamiaru wiecznie uczyć się w tej
szkółce, no ale wiadomo o co chodzi.

I tak oto przeszliśmy do codzienności. Jak wiesz Tato, od poniedziałku jestem na praktykach.
We wtorek pojechałam rano na Sienkiewicza, gdzie znajduje się „Agpol”. Okazało się, że nie
ma tam Pani, która miała się nami zająć. I był ogólny popłoch, co z nami zrobić.
Porozdzielali nas w końcu do różnych pokoi. Ja z moim kolegą z grupy, Jarkiem, znalazłam
się w dziale importu, u niejakiego pana Jacka. Pan Jacek wprowadził nas do pokoju i
powiedział, że możemy sobie usiąść. Po godzinie powiedział, że możemy iść do domu, bo
doprawdy nie ma nic do roboty. Więc poszliśmy.

Następnego dnia przyjechaliśmy rano i usłyszeliśmy to samo. Posiedzieliśmy więc trochę
i pojechaliśmy odwiedzić naszą koleżankę grupy, która jest w Intraco. Okazało się, że oni
mają co robić i biorą udział w przeprowadzaniu transakcji, czyli zależy jak się trafi. Po tej
wizycie wróciliśmy do przedsiębiorstwa i okazało się, że jest dla nas praca. Poszliśmy do
wskazanego pokoju, no i faktycznie dostaliśmy bardzo ciekawą pracę - karty pocztowe do
stemplowania. Na każdej karcie po 2 stemple. Bardzo koncepcyjna praca - dużo uczy, rozwija umysł,
wyrabia odciski. W środę zrobiliśmy we dwójkę 1000 kart, w czwartek i piątek po 1500. Na szczęście od
poniedziałku będziemy mieć coś innego, ale pewnie na tym samym poziomie.

I to tyle co do mojej aktualnej pracy. Tak w ogóle to nic się specjalnego nie zmieniło. W
domu jak zwykle to samo. Uważa się, że Majka kłamie mówiąc, że was w Rusku zasypało, i
uważa się, że ją tam „przerobiliście”, to znaczy, że Ty, tato, nagadałeś Majce ile się da na
temat mamy i Jurka i nastawiłeś ją do nich „contra”. A w ogóle to jej wyrabiasz jakieś
prawicowe poglądy,
bo to ta „solidarność”, bo to to, bo to tamto... Najlepiej napchać waty w
uszy i spać głębokim snem. Nie będę więcej Ci pisać na ten temat, żebyś się nie bulwersował
zbytnio.

Tymczasem pozdrawiam Cię i całuję w czubeczek noska i w czółko (przepraszam za
poufałości). Do miłego zobaczenia - Ahoj! Anka Lulik Córa.




32. Warszawa, dnia 26-27.IV.1986 r.
      Cześć Tatku!
Siedzę sobie właśnie na wykładzie z języka radzieckiego, na którym niestety nic specjalnego
się nie dzieje, a pan profesor mówi o czymś zupełnie nie związanym z tematem zajęć. Na
dworze jest cieplutko, słonko wesoło zagląda do nas przez okno (zakratowane zresztą).
Niestety, nie jest mi dane w pełni cieszyć się wiosenno-letnią pogodą, bo katar mnie męczy a
oczy bolą, i płaczę ciągle. Czuję, że w najbliższej przyszłości zemrę na katar - śmieszne,
prawda? Ale chyba mało. Nawet szukałam już jakiegoś dołka, a raczej miejsca na dołek, ale
wszędzie coś kwitnie i nawet pod ziemią nie miałabym spokoju, korzonki by się oto
postarały. Ale dość tych makabrycznych rozważań. Oby do lata, cieszmy się, weselmy się -
niech się święci 1 Maja (przepraszam, 3 Maja).

A propos, chcesz usłyszeć coś nowego - to przeczytaj to sobie na głos: Idę na pochód 1-szo
majowy! I jak Ci się to podoba?
Bo mnie mało zachęcająco. No, ale cóż - na szkole mi zależy
i nie chciałabym z powodu tego z niej wylecieć. Muszę tu jednak zaznaczyć, że uczestnictwo
w pochodzie jest oczywiście z własnej woli. To nie ulega wątpliwości. Z tym tylko, że każdy
ma wyznaczone dla siebie miejsce - w gablocie wisi grafik, na którym w rzędach
wyrysowane są prostokąciki, a w nich nazwiska poszczególnych słuchaczy. O tak! I każdy
dostanie papierową biało-czerewoną czapeczkę i jazda! W rządkach, równiótko i z
uśmiechem na twarzy należy pokazywać, że jest się zadowolonym z życia i czynników temuż
towarzyszących.

Z Basią się widziałam, jak już zapewne wiesz i myślę, że zreferowała Ci pokrótce naszą
rozmowę. Nie sądzę aby miały wyniknąć takie problemy, jakich obawiała się Basia. Tak źle
nie będzie. Muszę jednak przyznać, że ja też miałam pewne obawy co do tego, czy będziemy
się zgadzać. Ale tu nie powinno być chyba żadnych scysji, gdyż ja chętnie pomogę Basi czy
to w zakupach, czy w gotowaniu bądź sprzątaniu. Mnie z kolei pomoże Robert, jeśli tylko
czas mu pozwoli. Jeśli Basia będzie miała coś do mnie, tzn. uwagi czy pretensje, to wolę żeby
mi to odrazu powiedziała niż chowała w sobie i się denerwowała. Bo wtedy ja nie będę
wiedziała o co jej chodzi i nie będę mogła tego naprawić, czy zmienić.

Ale ja bałam się raczej czegoś innego. Bałam się, że nie będę znowu mogła czuć się
swobodnie w domu, w którym będę mieszkać, bo znów nie będzie to mój dom
i będę się tego
czy tamtego krępować, sztucznie zachowywać. Wiem, że zupełnie inaczej czułabym się np.
na Brodzińskiego, bo tam rzeczywiście byłabym w swoim domu, tzn. w Twoim, a więc
mojego taty.

Chciałabym żyć z Bachą na stopie przyjacielskiej, żebyśmy zachowywały się wobec siebie
swobodnie, a nie założyły czasem towarzystwa wzajemnej adoracji, w którym na siłę robi się
sobie uprzejmości. Zapewniłam też Basię, że żadnych balang i dyskotek nie będę jej
urządzać. Chciałabym tylko, żebyście obydwoje uznawali Roberta. On Was z resztą bardzo
lubi. Ma dla Ciebie, tato, dużo szacunku. Jeśli mu coś o Tobie opowiadam, to zawsze wtedy
mówi: „Mówiłem Ci jak tylko poznałem Twojego Tatę, że to porządny człowiek”. To słowo
„porządny” ma w tym wypadku dość szerokie znaczenie. Ale Robert jest wbrew pozorom
dosyć nieśmiały i nie potrafi jeszcze się wobec Was zachowywać. Dlatego zapewne, że się
jeszcze specjalnie nie znacie, no i pewno przepaść wiekowa.

A ja bardzo bym chciała żebyście się poznali lepiej. Ja np. mamę Roberta znam już dosyć długo
i często ją spotykam, mimo to bardzo ją lubię i ona mnie podobno też, a poza tym jest niezwykle
wesołym człowiekiem, to jednak w jej obecności czuję się trochę skrępowana i jeszcze nie bardzo
wiem jak się zachować, o czym porozmawiać itp. Bądźcie więc wyrozumiali.

Ostatnio kupiłam 6 płyt - tak dużo bo niedrogo, w instytucie bułgarskim, po godzinie stania w
kolejce. Ale po 500zł. - M. Jacksona, Rogersa, Genesis, The Purple, Modern Talking. Ta
ostatnia nazwa pewnie niewiele Ci mówi. Kupiłam jeszcze jedną z przebojami z San Remo
84, na prezent imieninowy. Wydałam na nie 3000 z pieniędzy od Ciebie, a miało być na
buty. No ale cóż, była taka okazja, to kupiłam płyty. Pół pensji wydałam na kostium
kąpielowy - strasznie dużo, prawda! Ale takie są teraz ceny, niestety. Tego wydatku nawet nie
planowałam, bo nie zastanawiałam się nad tym, czy mam coś na lato. Ale dziewczyna
przyniosła do szkoły no i przypomniało się, że tego właśnie brakuje. I zamiast zwrócić dług
Robertowi, kupiłam kostium. No ale nie było innego wyjścia, bo na plażę naturystów się nie
wybieram.


Chyba muszę kończyć. Jeszcze tylko to - w szkole wszystko w porządku, kłopotów jeszcze
nie mam. Z Basią umówiłyśmy się na 8 maja i to się chyba nie zmieni. Majce powiem po
rozmowie z mamą. Całuję, Lulik.




33. Warszawa, środa, 21 maja 1986 r.

      Witam Cię kochany Tatuśku!
Tak mi było strasznie przykro, jak przyszłam ze szkoły do domu i Basia mi powiedziała, że
nie przyjechałeś.
Od rana nastawiłam się już, że Cię zobaczę, a tu taki krach! A tak się
cieszyłam. Naprawdę. No ale cóż, takie jest życie i rozumiem że jesteś bardzo zajęty i nie
możesz tego tak po prostu zostawić. Ale dobrze by było, żeby Cię ten Twój tryb nazbyt nie
wciągnął w wir zajęć, żebyś się nie przemęczał i nie przepracowywał. Proszę Cię tato, dbaj o
swoje zdrówko!

Dziękuję bardzo za liścik. Chwilowo niestety wystąpił u mnie deficyt czasu, mam nawał
nauki, sprawdzianów, odpytywań. Dlatego też piszę teraz tylko tak w skrócie. Jak atmosfera
nauki trochę się rozluźni, napiszę normalny list.

Jestem Ci bardzo wdzięczna za ostatnie zdanie, jakie napisałeś mi w swoim liście. Były to
pozdrowienia dla Roberta, które sprawiły mi doprawdy wiele radości. Cieszę się, że o nim też
pamiętasz.

Teraz napiszę Ci tylko, że rozstanie z mamą nastąpiło spokojnie, tzn.
wytłumaczyłam jej wszystko, chciałam przekonać, że tak będzie lepiej nie tylko dla mnie, ale
i dla niej. Najważniejsze jest to, że mama odbiegła od tego czym mnie wcześniej straszyła,
czyli od zerwania kontaktów. Sama spytała się, czy będę ich odwiedzać. W poniedziałek jest
Dzień Matki i z tej okazji chcę się z mamą spotkać w najbliższych dniach, a dokładnie jutro,
w czwartek, bo w poniedziałek późno kończę zajęcia. Wtedy też spotkam się z Mają.

No i cóż - mocno Cię całuję i czekam na Twój przyjazd. Robert
odwzajemnia życzenia i pozdrawia i życzy rychłego wyjścia z „trybu”. Lulik.




34. Warszawa, środa 3-go września 1986 r.

      Witaj kochany Tatku!
Szkoła się już zaczęła, a mi nadal tak bardzo chce się spać. Jak ja przeżyję to późne
chodzenie spać i wczesne wstawanie?! O już dziś trzęsę się na myśl o maju i czerwcu, kiedy
to przyjdzie mi stanąć przed komisją egzaminacyjną i na dodatek jeszcze zdać egzaminy. Ale
na to jeszcze czas.

Tym razem mam do Ciebie sprawę mój Ojcze, i z tą głownie myślą kieruję do Cię ten nędzny
kawałek papieru. A mianowicie -

Zaistniała taka sytuacja, że już od ponad miesiąca zalegam z długiem u mamy Roberta. A to z
tego względu iż była Ona tak miła i wystarała się dla mnie o słownik polsko-niemiecki w
dwóch tomach, zresztą, o który to już dawno ją prosiłam, że gdyby tak się złożyło, iżby były,
to ja bym bardzo prosiła... etc. Tak więc była Ona tak miła. Jednakże owa przyjemność
kosztuje 2000zł. Było to przed naszym z Robertem wyjazdem do Sasina, nie miałam na to
finansów i musiałam prosić o kredyt i Robertowa Mama bez przeszkód się zgodziła. Nie
chciałabym jednak nadużywać jej dobroci i serca łaskawego, co uczynić można jedynie
poprzez wyrównanie rachunków - bilans musi wyjść na zero. Gdybyś więc był tak łaskaw
Mój Ojcze i znalazł w sakiewce przeznaczonej na oświatę, ewentualnie na cele
reprezentacyjne tę niewielką (?) sumkę w wys. 2000zł (słownie: dwa tysiące złotych polskich
- nie musi być w złocie, starczy bibuła) to byłabym Ci, o Mój Czcigodny, wielce wdzięczna.
A gdyby znalazł się i jakiś procencik od tej sumki, który można by wykorzystać na zakup
potrzebnych do prawidłowego toku nauki podręczników, to rozpłynęłabym się ze szczęścia.

Łącząc wyrazy największego szacunku kłaniam się uniżenie do stóp Waszych i wywijam kapeluszem.
Przesyłam pozdrowienia i uściski od siebie i przyszłej (jak myślę) połowicy mojej, Wasza
cała Anna Luiza B.




35. Warszawa, dnia 29-08-1986 r.

      Witaj kochany Tatko!
Przez trzy dni wypatrywałam Cię przez okno i nasłuchiwałam silników samochodów
przejeżdżających ulicą Mochnackiego. A Ty znów zrobiłeś mi psikusa i się nie zjawiłeś. To
bardzo nie ładnie. Mimo iż wiem, że masz wytłumaczenie - siedzisz na dachu! Ale czy to
odpowiednie miejsce dla Ojca wyczekującej córki? Dam Ci odpowiedź: zapewne Nie!

Ale nie rozpatrzono jeszcze czym się ów rodziciel trudni i w tym tkwi sęk. A więc zajmuje
się On siedzeniem na dachu lub wchodzeniem w TRYB. Kiedy jeden rozkręcony tryb
zatrzyma mu się i on z niego wyjdzie, to natychmiast wskakuje w następny i szybciutko go
rozkręca. Biorąc te okoliczności pod uwagę, należy wyrok złagodzić i oskarżonemu
wybaczyć.

Ale ja i tak wiem, że jeśli już nawet oskarżony weźmie sobie w końcu ten bezpłatny urlop i
przyjedzie tu na dzień, może dwa, to i tak nie będzie miał czasu, żeby usiadł sobie z córą w
jakimś kąciku, na strychu gdzie nikogo nie ma. Po prostu usiąść, posiedzieć, wypić herbatę i
pogadać. A jak już nawet znajdzie te pół godzinki, to córa nie będzie mogła, bo będzie
musiała kuć! A córce jest czasami tak smutno i czuje się taka samotna, taka obca, bezpańska.
Ma oczywiście Roberta, który jest kochany, co nie ulega kwestii. Ale tu chodzi o co innego.
Ona czasami czuje się tak, jak by była bez Ojca i bez Matki. Bo oni są niby tylko
fizycznie, a
nie spełniają swego podstawowego zadania - nie są Miłością, Podporą,

Spowiednikiem, a raczej Wiernym Słuchaczem i Doradcą. Ja wiem, że oboje mnie
kochacie i chcielibyście dobrze doradzać. Ale to nie to. Ja wiem też, że po prostu tak się
ułożyło życie,
że albo nie jesteśmy razem, albo jesteśmy sobie obcy w jednym domu, bo inni
potrafią być ważniejsi. I tylko mi czasem jest żal. I tylko mi czasem tego brakuje. I patrzę na
Mamę, patrzę na Majkę... także na siebie - i same łzy mi płyną. Jak bardzo ludzie potrafią się
zmienić, jak potrafią zmienić innych, zniszczyć ich, zniszczyć im nerwy i zdrowie. A ja to
widzę i nie potrafię nic zrobić, ani pomóc! To mnie dręczy.


Ale ja nie o tym miałam pisać. Ten list miał być radosny i nieść ze sobą uśmiech,
serdeczność, najlepsze życzenia. Pamiętaj Tato, że córka Cię kocha. Tylko może nie potrafi
tego okazać, nie potrafi rozmawiać. Ale to jest po prostu Koziorożec, brak walorów
towarzyskich, skrytość.

Teraz Tato uśmiecham się do Ciebie i przesyłam całuska. Wyjrzyj przez okno - ten promyk
słońca przebijający się przez chmury, to ja, Lulik
. Toast na Twoją cześć wznosi Robert i
przysyła Ci czekoladę dla osłody życia na dachu.



36. Warszawa, dnia 21-09-1991 r.
      Drogi Tato,
Przed chwilą rozłożyłam przed sobą zdjęcia Dagmarki, które Ty zrobiłeś Jej gdy byłyśmy
latem w Rusku. Zapatrzyłam się w te piękne zdjęcia i zamyśliłam się. Dagusia jest na nich
taka śliczna. Ma taką ładną, mądrą buzię. Na jednych jest wesoła i roześmiana, na innych
jakby zamyślona. Patrząc na to moje wspaniałe dziecko, które tak bardzo kocham, zaczęłam
myśleć jak też mało dajemy naszym dzieciom. Jak mało dajemy im z siebie - miłości,
czułości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Mimo, że przecież je kochamy,
mówimy, że chcemy dla nich jak najlepiej. Ale czy rzeczywiście wiemy, co jest DLA NICH
najlepsze. Miotamy się między strofowaniem, zakazami, nakazami, karami a próbami
„bezstresowego wychowania”, próbami zrozumienia ich patrzenia na świat, ich potrzeby
wyżycia się, rozładowania piętrzących się niepokojów, potrzeby poznawania świata na swój
własny sposób. Nie potrafimy pogodzić tego wszystkiego w postępowaniu z nimi.

Chciałabym, żeby moje dzieci były jak najczęściej wesołe, roześmiane, żeby miały dużo
swobody. Nie znoszę stosowania przemocy i karcenia z byle powodu. Z drugiej strony nie
mogę pozwolić na to, żeby zupełnie robiły to co chcą, żeby np. zdemolowały mi całe
mieszkanie, choć przecież one zupełnie nie rozumieją dlaczego nie można tego zrobić.
Często słyszy się od różnych ludzi „nie pozwól, żeby dzieci Tobą rządziły”, „trzeba je krótko
trzymać”. Ale czy po to wzbogacamy nasze życie o dzieci, abyśmy to my nimi rządzili?
Kto dał nam takie prawo. To przecież też są ludzie. Każde z nich ma swoją
indywidualność. Czy wolno nam ją ograniczać i urabiać na własne wyobrażenie?


Jest w nas tyle agresji. Tak, to właśnie my rodzice jesteśmy pełni agresji, której nie potrafimy
poskromić. Nie umiemy pozbyć się jej i przelewamy ją na nasze dzieci. Nasze dzieci stają się
również agresywne - wobec siebie nawzajem i wobec nas. Z kolei ich agresja wobec nas
budzi znów taką samą reakcję ( na ich złe poczynania) z naszej strony. Zamiast wykazać
spokój, cierpliwość, załagodzić konflikt, my jeszcze go pogłębiamy bo znów pełni agresji
stajemy ponad małym dzieckiem i na nie zrzucamy całą winę. A dzieci obserwują nas. Uczą
się od nas wszystkiego. A my później dziwimy się dlaczego one takie są.

Tak trudno jest pogodzić wszystkie racje. Tak trudno jest wybrać odpowiednie wartości.
Prawda jest również taka, że staliśmy się rodzicami nie będąc na to przygotowanymi.
Zupełnie. Nikt nie przygotowywał nas do tego, tak ważnego zadania, nikt nie dawał
wskazówek. Wynieśliśmy różne doświadczenia z własnych domów rodzinnych, nie zawsze
dobre. One też bardzo wpływają teraz na nasze postępowanie. A brak stałego wsparcia
psychicznego, dobrych rad i pomocy w rozwiązywaniu niepewności od osoby, która każdemu
winna być najbliższa, czyli od matki, pogłębia jeszcze zagubienie się w tym morzu
wątpliwości i rozterek.

Zatrzymałam się nad zdjęciem, na którym razem ze mną i Dagą jest Marysia. Siedzi na
murku z pochyloną głową. Jej twarz jest zamyślona i spięta. Tato - ta dziewczyna jest jednym
wielkim kłębkiem nerwów, napięć i stresów. To co ona przeżyła w swoim kilkunastoletnim
życiu wystarczyłoby na co najmniej jeden wieloodcinkowy dramat. Jest mi jej po prostu
bardzo, bardzo szkoda, ale - co mi ciąży - nie potrafię jej pomóc. Nie potrafię nawet do końca
jej zrozumieć. Jej takiej, jaka teraz jest, jej reakcji, sposobu patrzenia na pewne sprawy,
postępowania w pewnych sytuacjach. Niekiedy nie mogę po prostu się z nią zgodzić. Myślę,
że jej wnętrze jest bardzo skomplikowane i ona sama nie daje sobie z nim rady. Zresztą, ja też
mam z tym problem.

Maja miała tyle przeżyć obciążających psychikę, zwłaszcza dziecka, w których ja nie brałam
udziału. Więc mogę się jedynie domyślać jak bardzo one wpłynęły na rozwój jej osobowości.
Kiedy Marysia, będac w Warszawie, mieszkała u mnie, rozmawiałyśmy o tych trudnych
sprawach. Próbowałam skłonić ją do zwierzeń po to, by wyrzuciła z siebie to co ją dręczy.
Chciałam być dla niej bliską osobą, przy której z zaufaniem można w potrzebie wypłakać się
na ramieniu i poradzić w trudnych sprawach. Czasem rozmawiałyśmy. Maja dużo mi
opowiadała.

Ale muszę Ci się z żalem wielkim przyznać, że wyczułam i zrozumiałam, iż nie ma
pomiędzy nami takiej przyjacielskiej zażyłości, jaka powinna łączyć siostry. W pewnym
sensie jesteśmy sobie obce, choć tak wiele nas łączy. Zbyt długo byłyśmy daleko od siebie.
I to akurat w tym czasie gdy zaczęła rozwijać się osobowość Marysi, gdy z dziecka zaczęła
zmieniać się w dziewczynę, w dorosłą osobę. Obawiam się, że jest to przepaść nie do
przeskoczenia. Oczywiście zawsze będziemy siostrami. Siostra, o której się myśli, pamięta,
którą się kocha i tęskni się do niej - ale brak tego czegoś tak ważnego, tej iskierki. Może
kiedyś, po latach, to się zmieni. Teraz pragnę aby moje córy stały się kiedyś wspaniałymi
przyjaciółkami.


Wiesz, Tatusiu, w ogóle to ja miałam Ci pisać o Dominice. I o przedszkolu. Tylko, że akurat
naszedł mnie nastrój na takie rozmyślania. No, ale teraz już o Dominice. Edukację
przedszkolną Dominika rozpoczęła 4 września ‘91. Jest w grupie II-giej czterolatków. Chodzi
na godzinę 8 rano, a odbieram ją między 15-15:45, zależy jak mi się ułoży z Dagą. Rano ja ją
odprowadzam. Daga zostaje z Robertem, który wstaje mniej więcej wtedy, gdy my
wychodzimy. Zaczęła chodzić bardzo chętnie. Pierwsze dwa dni odbierałam ją z Dagusią.
Najpierw, gdy mnie zobaczyła bardzo się ucieszyła. A później stwierdziła, że mnie nie lubi i
że nie pójdzie tylko zostanie w przedszkolu na noc. No więc musiałam przedebatować z nią
trochę i poczekać cierpliwie ok. 10 minut, aż wreszcie zdecydowała się pójść ze mną. Ale
musiałam ją cały czas nieść na rączkach.

Trzeciego dnia odbierałam już sama bo Dagusia akurat spała w domu, no i nie było żadnych
problemów. Poszła ze mną od razu, ale też na rączkach. Odtąd staram się tak kłaść Dagę, aby
spała gdy idę po Dominikę. W następnym tygodniu nie było już problemów z powrotami.
Zaczęło się za to co innego - „Ja nie pójdę do przedszkola”. Jeden dzień miała krytyczny.
Rano w szatni odstawiła histerię. Nie chciała zdjąć kurtki i butów, rzucała kapciami i
krzyczała. W końcu przyszła Pani wychowawczyni. Ale niewiele to pomogło. Poszłyśmy
razem na salę z kapciami w ręku. Skończyło się na tym, że zostawiłam ją płaczącą na rękach
u Pani. Wiedziałam, że póki nie wyjdę ona się nie uspokoi. No i podobno po dwóch minutach
wróciła do równowagi, uspokoiła się i zjadła śniadanko. Gdy ją tego samego dnia odbierałam
po południu, przybiegła do mnie wesoła i rozpromieniona. Spytałam się jak było.
Odpowiedziała, że bardzo fajnie. Tego dnia malowały dzieci farbami ulepione przez Panią
jabłuszka.

To była jedyna taka histeria. Oczywiście co i raz słyszę coś o tym, że ona już nie pójdzie do
przedszkola, ale znów innego dnia pyta z nadzieją w oczach - Jutro pójdę do przedszkola?
Jeśli rano są jakieś drobne opory z jej strony co do wyjścia z domu, to w pewnym sensie
przekupywałam ją. To znaczy, miała do zaniesienia do przedszkola różne rzeczy - bloki,
farby, nożyczki itp. Dawałam jej jedną z tych rzeczy i mówiłam: Dzisiaj zaniesiesz do
przedszkola farbki i dasz Pani, Pani się ucieszy! W tym wypadku i Dominiczka cieszyła się i
nie było już problemu z wyjściem. Jeszcze nam parę tych rzeczy zostało, a później -
zobaczymy. Może przez ten czas zaklimatyzuje się do końca.

W przedszkolu wszystkie dzieci mają obowiązkowo rytmikę, a dodatkowo zapisałam ją na
angielski. Na razie miała dwie lekcje. W ogóle będą po dwie lekcje w tygodniu - pół godziny
każda. Byłam na zebraniu informacyjnym dla rodziców. Dowiedziałam się od Pani
Nauczycielki, że Dominika zachowuje się spokojnie, ładnie się bawi z dziećmi, głównie w
kąciku lalek. Posiłki zjada, ale powoli. Na leżakowaniu nie śpi, leży pod kołderką, trochę się
wierci. Swoją energię rozładowuje dopiero po przyjściu do domu. Wtedy niestety szaleje.
Kiedyś musi się wyżyć. Poza tym widać, że wraca do domu stęskniona za mamą. Domaga się
by brać ją na rączki, przytulać. Z siostrzyczką więcej się bije niż przytula.

Tatusiu mój drogi, myślę że to na razie tyle, bo szczerze mówiąc mózg już nie chce mi
pracować, a ręka mi zdrętwiała od pisania. Przekazuję Ci serdeczne pozdrowienia od
dziewczynek, które wspominają pobyt na Mazurach bardzo miło i wiem, że chętnie by znów
tam pojechały. Ale to chyba dopiero w przyszłym roku. Tymczasem czekamy na Ciebie tu, w
Warszawie. Pozdrawiam, całuję, życzę zdrówka.
PS. Czułe słówka dla Apacza i kotki Murki.





37. Warszawa, dnia 21-12-1994 r.
      Kochany Tato!
Jest mi strasznie przykro, że zostaniesz na święta bez rodzinnego grona. Przekonana byłam,
że Majka, zgodnie z tym co sama wcześniej zapowiadała, przyjedzie na święta do Ciebie, do
Ruska i spędzi je z Tobą. Jej zmiana decyzji była dla mnie dużym zaskoczeniem. Zasmuciła
mnie.

Postanowiłam spędzić wreszcie, już chyba po 10 latach, wigilię wspólnie z mamą. Moje
córeczki będą miały pierwszą taką wigilię w swoim życiu. Z tego co wiem, Majka wybiera
się do rodziny Janusza. Na razie przeprowadza się z ulicy Chmielnej z powrotem na
Lachmana.
Pozdrawiam Cię serdecznie, myślami będę z Tobą przy pierwszej gwiazdce.









11.12.2017

Porządki Miłości

DO MATKI

Mówisz, że mnie kochasz i zawsze kochałaś.
Nie wiem, czym dla ciebie jest miłość.
Jednak to, co od ciebie otrzymałam,
Z pewnością miłością NIE było.

Podpisano: Ja – dziecko


DO MATKI II

Mam głębokie zrozumienie dla twoich uwarunkowań
Zdaję sobie sprawę, że inaczej NIE mogłaś
Przyjmuję to i wiem.
Nie mniej to, co nazywasz kochaniem
Nigdy Miłością nie było
Twoje wybory
Przysporzyły mi ogromu cierpień
Twój chłód
Zabijał moją psychikę
Więc po prostu uszanuj
Moją wersję zdarzeń
I mój ból.

Podpisano: Dorosła córka



DO MATKI III
Byłaś moją drogą chrystusową
Byłaś moją koroną cierniową
Pomagałaś mi czuć wielki ból
Taką drogę wybrałam
Taką sobie przygotowałam
Chylę czoła przed tobą
Przed wspólną naszą drogą
Niech pozdrowiony jest twój Duch

Czas się dopełnia
Domykam etap
STOP

Podpisano: Wysoka Świadomość








OCZYSZCZENIE

Dziś już nie mam siły krzyczeć
Już nawet nie chce mi się wyć
Ten głęboki ból
Schowałam głęboko  w sobie
Otulony aksamitem
Na różowej poduszce
Mieszka sobie we mnie
Jestem świadoma jego istnienia
Może jeszcze kiedyś
Będzie miał coś do- po-wie-dze-nia
Nie chcę go wypierać
Akceptuję
To przeszłość
Było
Przeminęło
Choć ból pozostał
Ale głęboko
Schowany w kąciku
Otulony miłością
Moją własną
Ukochuję siebie
Ukochuję znowu
Teraz podaruję sobie
Nowe życie
Nową miłość
Nowy spokój

Luiza




Dom
Chcę się sobą jeszcze lepiej zaopiekować
Chcę pozwolić
By zaopiekował się mną ktoś
Akceptuję swoją drogę
Akceptuję ograniczenia, jakie wniesie z sobą do mojego życia
Wyjątkowy Ktoś

Podpisano: Luiza



Transformacja

Kiedy rozliczysz przeszłość
Kiedy rozpoznasz schemat
Otwierasz bramę
Przebudzenia
W otwarte serce
Zamiast cierpienia
Miłość wlewasz

Dziękuję za życie
Moim rodzicom
I sobie
Dziękuję za drogę
Za jej przebycie
I koniec
Koniec jest jednak zawsze Początkiem
Nowego
Dziękuję z Serca
W świetle Miłości
Otwartego

Kochać to znaczy
Zawsze to samo
Kochać to serce
 czynić
Dla uczuć Bramą

Luiza Kattia






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze ulubione

Archiwum Bloga