Polecany tekst

MOJA KORONA

Na Pełni w Skorpionie zagłębiam się w sobie... 6.05.2020 MOJA KORONA 👑  Moja Korona jest Zielona  Berło moje jest wśród drze...

9 października 2013

Moja Droga na Południe - PODRÓŻ W NIEZNANE - Kierunek: Bieszczady




Kiedy fortuna zakręciła kołem, zaczął się Nowy Początek. A zaraz potem - Podróż w Nieznane...
Czy znasz to uczucie, kiedy usypiasz swój rozum i podkręcasz słyszalność głosu własnego serca? Poddajesz się biegowi spraw, ruszasz w nieznane ufając jak dziecko, bo w głębi siebie czujesz, że wszystko dzieje się tak, jak trzeba. I już wiesz, że wielkie zmiany stają się twoim udziałem i nic nie będzie tak jak wcześniej. Synchroniczność Wszechświata dostrzegasz co krok i toniesz w zachwycie, bo cuda dzieją się każdego dnia, a ty je dostrzegasz.
Oto kawałek prawdziwego życia, ku inspiracji. Podróż rozpoczęła się...


JESTEM!

Ciemną nocą przybyłam do małej miejscowości w Bieszczadach.
Spędziłam w podróży dobrych 13 godzin. Im bardziej oddalałam się od Warszawy, tym większa radość wlewała się w moje serce. Siedziałam w autokarze, patrząc jak za oknem migają coraz to nowe obrazki i trudno mi było uwierzyć, że oddalam się od zatłoczonego, zasmrodzonego miasta, w którym przez długie miesiące spotykało mnie tyle trudności do pokonania. W Sanoku przesiadłam się w lokalny autobus i rozpoczęłam ostatni – no właściwie to przed-ostatni odcinek podróży tego dnia. Usiadłam przy kierowcy, aby podziwiać widoki i nie przegapić swojego przystanku. Słońce zachodziło za horyzont, a ja pozostawałam w zachwycie, ciesząc oczy rozpościerającymi się krajobrazami. Wijące się drogi, góry i doliny zapierały mi dech w piersiach nie mniej, niż ciągłe niedowierzanie, że JA WŁAŚNIE TUTAJ JESTEM! Tak długo czekałam, aby zrealizowała się moja „Podróż w Nieznane”. Tyle lat zdążyło upłynąć, odkąd ostatni raz odwiedzałam góry. Warto było czekać.



Moja Dusza kocha przygodę

Zatem jechałam bez planu, z ufnością że dzieje się to, co ma się dziać.
Jedyny wstępny plan był taki, że przyjeżdżam na tydzień. Jedyne znane…. Może tama nad Soliną, którą widziałam jako nastolatka… tyle że do Soliny jest stąd całkiem niezły kawał drogi. W przypadku osoby o wrodzonym usposobieniu koziorożca, lubiącej co do zasady życie ułożone, przewidywalne, bezpieczne – to doprawdy wielka odmiana! W gruncie rzeczy ostatnie dwa lata mojego życia to ciągła „jazda bez trzymanki”. Praktyczną naukę poddawania się biegowi wydarzeń przyjmuję od dobrych sześciu lat…

Pomimo zamiłowania do planowania Życie prowadziło mnie od samego początku według swoich wytycznych. Moje scenariusze, jakich tworzyłam wiele, rzadko się sprawdzały, jeśli w ogóle. Kiedy z dystansem patrzę wstecz dostrzegam i czuję, że tak naprawdę spontaniczność i przygoda są tym, co moja dusza kocha. Jednak z jakichś powodów te naturalne dla mnie potrzeby zostały zablokowane i zduszone w okowach głębokich lęków. Tym bardziej czuję się szczęśliwa, mogąc bez obaw poddać się temu, co życie mi podsuwa i wreszcie poczuć się wolną!



Wśród starych przyjaciół

Zatem dojeżdżałam do celu mojej podróży. Zmierzch już zapadł i niebo przybrało piękny odcień granatu. Na pustej drodze czekał na mnie Zbyszek. Przez otwarte drzwi autobusu odebrał ode mnie bagaż i podał mi rękę. Wysiadłam i przywitałam go serdecznym uściskiem. Było tak ciemno, że nawet nie mogłam przyjrzeć się dobrze jego twarzy. Szliśmy asfaltową ulicą. Zatrzymywałam się kilka razy, aby utopić wzrok w rozgwieżdżonym niebie. Zachwycająco!

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki odcinek drogi przyjdzie mi pokonać. Ostatnia prosta wiodła stromo pod górę. Ciemno, nawet księżyc nie rozjaśniał nam ścieżki. Jeszcze kawałek, między drzewami, potem kilka schodków w dół pokonanych dzięki wskazówkom Zbyszka, trzymającego mnie za rękę abym się nie potknęła i… weszliśmy do domu, rozświetlonego ogniem świec i drzewa palącego się w kominku. Zostałam przywitana przez serdecznego gospodarza, który rozpalił dziesiątki świeczek na mój przyjazd. Dom bez prądu ma swoje zalety… Usiedliśmy przy drewnianym stole i poczułam się jak w gronie starych przyjaciół.

Tak dobrze, ciepło, bezpiecznie, cicho. Drewniane ściany, drewno pod stopami i gałęzie trzaskające w kominku. Brakowało tylko butelki czerwonego wina. – Chcesz wina? - Zapytał Henio. Wstał i po chwili w kieliszkach roztaczał się owocowy aromat domowego trunku. Cudownie jest spotykać nowych ludzi i rozmawiać, jakbyśmy znali się od dawna. Ta otwartość, życzliwość i zaufanie, kiedy ludzie dobrze czują się w swoim towarzystwie, niezależnie od różnicy wieku i przeszłych doświadczeń -  to są prawdziwe wartości, zdające się zanikać we współczesnym, zapędzonym świecie. Jednak znają je ci, którzy przełączają tempo życia na SLOW.



NIE MA PRZYPADKÓW

Do spotkania naszej Trójki doprowadziła swoista koincydencja zdarzeń.
Spontaniczna propozycja Zbyszka, abym przyjechała w Bieszczady poprzedzona była jego spotkaniem z Heniem. Poznali się zaledwie przed dwoma tygodniami, na bieszczadzkiej drodze. Los zetknął ich ze sobą i dom Henia stał się dla Zbyszka tymczasową przystanią. Okazało się, że możemy zostać w nim nawet na trzy – cztery tygodnie. Podobnej otwartości i ufności sama doświadczyłam również dwa tygodnie wcześniej od życzliwych ludzi, którzy udostępnili mi w swoim domu mały pokoik na poddaszu. Ledwie mnie poznali, pomogli mi w przeprowadzce i zostawili samą na ich gospodarstwie, udając się z dziećmi na wakacje. Zostałam obdarzona wielkim zaufaniem. To prawdziwe szczęście i błogosławieństwo, kiedy spotyka się TAKICH ludzi.

Tymczasem przede mną - pierwsza noc w Bieszczadach. Noc pełna wrażeń.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze ulubione

Archiwum Bloga