Polecany tekst

MOJA KORONA

Na Pełni w Skorpionie zagłębiam się w sobie... 6.05.2020 MOJA KORONA 👑  Moja Korona jest Zielona  Berło moje jest wśród drze...

5 grudnia 2017

Z ARCHIWUM: O rodzicach i dzieciach. O relacjach w rodzinie.









      Drogi Tato,
Przed chwilą rozłożyłam przed sobą zdjęcia Dagmarki, które Ty zrobiłeś Jej gdy byłyśmy
latem w Rusku. Zapatrzyłam się w te piękne zdjęcia i zamyśliłam się. Dagusia jest na nich
taka śliczna. Ma taką ładną, mądrą buzię. Na jednych jest wesoła i roześmiana, na innych
jakby zamyślona. Patrząc na to moje wspaniałe dziecko, które tak bardzo kocham, zaczęłam
myśleć jak też mało dajemy naszym dzieciom. Jak mało dajemy im z siebie - miłości,
czułości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Mimo, że przecież je kochamy,
mówimy, że chcemy dla nich jak najlepiej. Ale czy rzeczywiście wiemy, co jest DLA NICH
najlepsze? Miotamy się między strofowaniem, zakazami, nakazami, karami a próbami
„bezstresowego wychowania”, próbami zrozumienia ich patrzenia na świat, ich potrzeby
wyżycia się, rozładowania piętrzących się niepokojów, potrzeby poznawania świata na swój
własny sposób. Nie potrafimy pogodzić tego wszystkiego w postępowaniu z nimi.



Chciałabym, żeby moje dzieci były jak najczęściej wesołe, roześmiane, żeby miały dużo
swobody. Nie znoszę stosowania przemocy i karcenia z byle powodu. Z drugiej strony nie
mogę pozwolić na to, żeby zupełnie robiły to co chcą, żeby np. zdemolowały mi całe
mieszkanie, choć przecież one zupełnie nie rozumieją dlaczego nie można tego zrobić.
Często słyszy się od różnych ludzi „nie pozwól, żeby dzieci Tobą rządziły”, „trzeba je krótko
trzymać”. Ale czy po to wzbogacamy nasze życie o dzieci, abyśmy to my nimi rządzili?
Kto dał nam takie prawo. To przecież też są ludzie. Każde z nich ma swoją
indywidualność. Czy wolno nam ją ograniczać i urabiać na własne wyobrażenie?


Jest w nas tyle agresji. Tak, to właśnie my rodzice jesteśmy pełni agresji, której nie potrafimy
poskromić. Nie umiemy pozbyć się jej i przelewamy ją na nasze dzieci. Nasze dzieci stają się
również agresywne - wobec siebie nawzajem i wobec nas. Z kolei ich agresja wobec nas
budzi znów taką samą reakcję ( na ich złe poczynania) z naszej strony. Zamiast wykazać
spokój, cierpliwość, załagodzić konflikt, my jeszcze go pogłębiamy bo znów pełni agresji
stajemy ponad małym dzieckiem i na nie zrzucamy całą winę. A dzieci obserwują nas. Uczą
się od nas wszystkiego. A my później dziwimy się dlaczego one takie są.

Tak trudno jest pogodzić wszystkie racje. Tak trudno jest wybrać odpowiednie wartości.
Prawda jest również taka, że staliśmy się rodzicami nie będąc na to przygotowanymi.
Zupełnie. Nikt nie przygotowywał nas do tego, tak ważnego zadania, nikt nie dawał
wskazówek. Wynieśliśmy różne doświadczenia z własnych domów rodzinnych, nie zawsze
dobre. One też bardzo wpływają teraz na nasze postępowanie. A brak stałego wsparcia
psychicznego, dobrych rad i pomocy w rozwiązywaniu niepewności od osoby, która każdemu
winna być najbliższa, czyli od matki, pogłębia jeszcze zagubienie się w tym morzu
wątpliwości i rozterek.

Zatrzymałam się nad zdjęciem, na którym razem ze mną i Dagą jest Marysia. Siedzi na
murku z pochyloną głową. Jej twarz jest zamyślona i spięta. Tato - ta dziewczyna jest jednym
wielkim kłębkiem nerwów, napięć i stresów. To co ona przeżyła w swoim kilkunastoletnim
życiu wystarczyłoby na co najmniej jeden wieloodcinkowy dramat. Jest mi jej po prostu
bardzo, bardzo szkoda, ale - co mi ciąży - nie potrafię jej pomóc. Nie potrafię nawet do końca
jej zrozumieć. Jej takiej, jaka teraz jest, jej reakcji, sposobu patrzenia na pewne sprawy,
postępowania w pewnych sytuacjach. Niekiedy nie mogę po prostu się z nią zgodzić. Myślę,
że jej wnętrze jest bardzo skomplikowane i ona sama nie daje sobie z nim rady. Zresztą, ja też
mam z tym problem.

Maja miała tyle przeżyć obciążających psychikę, zwłaszcza dziecka, w których ja nie brałam
udziału. Więc mogę się jedynie domyślać jak bardzo one wpłynęły na rozwój jej osobowości.
Kiedy Marysia, będąc w Warszawie, mieszkała u mnie, rozmawiałyśmy o tych trudnych
sprawach. Próbowałam skłonić ją do zwierzeń po to, by wyrzuciła z siebie to co ją dręczy.
Chciałam być dla niej bliską osobą, przy której z zaufaniem można w potrzebie wypłakać się
na ramieniu i poradzić w trudnych sprawach. Czasem rozmawiałyśmy. Maja dużo mi
opowiadała.

Ale muszę Ci się z żalem wielkim przyznać, że wyczułam i zrozumiałam, iż nie ma
pomiędzy nami takiej przyjacielskiej zażyłości, jaka powinna łączyć siostry. W pewnym
sensie jesteśmy sobie obce, choć tak wiele nas łączy. Zbyt długo byłyśmy daleko od siebie.
I to akurat w tym czasie gdy zaczęła rozwijać się osobowość Marysi, gdy z dziecka zaczęła
zmieniać się w dziewczynę, w dorosłą osobę. Obawiam się, że jest to przepaść nie do
przeskoczenia. Oczywiście zawsze będziemy siostrami. Siostra, o której się myśli, pamięta,
którą się kocha i tęskni się do niej - ale brak tego czegoś tak ważnego, tej iskierki. Może
kiedyś, po latach, to się zmieni. 
Teraz pragnę aby moje córy stały się kiedyś wspaniałymi
przyjaciółkami.


Wiesz, Tatusiu, w ogóle to ja miałam Ci pisać o Dominice. I o przedszkolu. Tylko, że akurat
naszedł mnie nastrój na takie rozmyślania...

Warszawa, dnia 21-09-1991 r.
List z cyklu Listy Lulika do Mamy i Taty.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze ulubione

Archiwum Bloga