Nawet nie masz pojęcia, jakim wydarzeniem było dla mnie poczuć góry,
oddychać tamtym powietrzem, chodzić bosą stopą po mchu i moczyć ją w zimnym
źródle za twoją namową...
Przenosiny do Ciężkowic zostały zaplanowane, a tymczasem
nasycałam się wyjątkową atmosferą Bieszczad. Tutaj czas płynie inaczej. Przez
ostatnie dwa dni pobytu wydarzyło się i wchłonęłam tyle, jakby to było dni
kilkanaście. Oddychałam głęboko powietrzem, pełnym życiowej energii, zapachu
ziemi, traw, drzew.
Z zachwytem obserwowałam nocne niebo, czarno-granatowe, zasłane miliardami gwiazd, widocznych jak na dłoni. Widziałam przelatujące światła, spadające gwiazdy. Słyszałam jelenie na rykowisku i pomruki niedźwiedzi. Poczułam rześkość mroźnego powietrza o poranku. Spałam przy dogasających w kominku drwach. Gotowałam dla dwojga na małym gazowym palniku. Biegałam za dnia do sławojki, a nocą sikałam do wiadra na tarasie – to było jedno z najwspanialszych doświadczeń. Tak! Ponieważ dzięki niemu, wychodziłam ciemną nocą prosto z łóżka na powietrze, zadzierałam w górę głowę i stawałam się częścią czystej egzystencji – ja, mały punkcik na planecie Ziemia, zatopiony w bezmiarze kosmosu. Brak mi słów, aby opisać taki moment, to co czułam, co widziałam… wyobraź sobie… wielką przestrzeń, nieskończoną, mroźne powietrze, ciszę, spokój i niepokój, życie wyczuwalne tuż obok, świeżość, czystość, prostotę, ciemność rozświetloną miriadami gwiazd… przestrzeń, przestrzeń, przestrzeń… od zachwytu do niepokoju… a za plecami drewniane drzwi i ciepłe, przytulne, bezpieczne schronienie, płomienie świec, iskry w kominku.
Z zachwytem obserwowałam nocne niebo, czarno-granatowe, zasłane miliardami gwiazd, widocznych jak na dłoni. Widziałam przelatujące światła, spadające gwiazdy. Słyszałam jelenie na rykowisku i pomruki niedźwiedzi. Poczułam rześkość mroźnego powietrza o poranku. Spałam przy dogasających w kominku drwach. Gotowałam dla dwojga na małym gazowym palniku. Biegałam za dnia do sławojki, a nocą sikałam do wiadra na tarasie – to było jedno z najwspanialszych doświadczeń. Tak! Ponieważ dzięki niemu, wychodziłam ciemną nocą prosto z łóżka na powietrze, zadzierałam w górę głowę i stawałam się częścią czystej egzystencji – ja, mały punkcik na planecie Ziemia, zatopiony w bezmiarze kosmosu. Brak mi słów, aby opisać taki moment, to co czułam, co widziałam… wyobraź sobie… wielką przestrzeń, nieskończoną, mroźne powietrze, ciszę, spokój i niepokój, życie wyczuwalne tuż obok, świeżość, czystość, prostotę, ciemność rozświetloną miriadami gwiazd… przestrzeń, przestrzeń, przestrzeń… od zachwytu do niepokoju… a za plecami drewniane drzwi i ciepłe, przytulne, bezpieczne schronienie, płomienie świec, iskry w kominku.
Zbyszek zarządził hartowanie stóp w zimnym strumieniu – to
samo zrobiłby mój Dziadziuś.
Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo nie wiem czy sama z
siebie odważyłabym się na to. Moje stopy i dłonie często są zimne, dlatego
powinnam robić takie zabiegi, a z tego samego powodu obawiałam się zimna. Bez
potrzeby. Było cudownie! Kocham chodzić boso po piaszczystej plaży, po zielonej
trawie, a brodzenie po wygładzonych kamieniach w zimnym strumieniu lub rzece
jest nie mniej wspaniałe, tyle że całkiem inne. A później – spacer na górkę,
gdzie miejscami widać pomiędzy trawami mięciutki, zielony mech, po którym
stąpałam bosymi stopami, jak po najcudowniejszym dywanie Natury.
Do strumienia, czyli do źródełka chodziliśmy z 5-litrowymi
baniakami nabierać wodę do mycia i gotowania. Nie przypuszczałam, że może mi to
sprawiać TAKĄ frajdę! A sprawiało.
W międzyczasie Zbyszek ściągał z górki gałęzie, a później
rozpalał wielkie ognisko. Gałęzie trzeszczały w ogniu, spalały się sosnowe igły
i żywica. Rozchodził się piniowy zapach, a my podziwialiśmy słup dymu,
przybierający rozmaite kształty.
Dym spiralnie wędrujący ku niebu |
O poranku wychodziłam na górkę z kubkiem gorącej zbożowej
kawy i w promieniach słońca podziwiałam krople rosy, na rozpiętych w trawie
niciach pajęczych. Czasem udawało się uchwycić tęczę na tych niesamowitych
wzorach, tkanych przez łąkowe pająki.
Kiedy rozładowały się baterie w telefonach lub aparacie,
schodziliśmy na dół do pensjonatu, aby skorzystać z dostępu do prądu. Przy tej
okazji poznałam lokalnych, ciekawych ludzi, a niesamowitym opowieściom z życia
Pana Janka nie byłoby końca, gdyby i Jego i nas nie wzywały kolejne zajęcia.
Dość powiedzieć, że Pana Janka doświadczenia potwierdzają wszechobecne działanie Synchroniczności Kosmosu.
wazne jest zeby umiec i chciec odpoczywac, juz sam wyjazd z warszawy jest zbawienny czas tutaj biegnie jak szalony i zycie i pospiech jest meczacy. Moja metoda to zwiedzanie Swiata i poznawanie ludzi nawet kilka dni daje mi sily na kilka miesiecy.
OdpowiedzUsuńTak, to wszystko prawda. Trzeba tylko mieć jeszcze możliwość wyjazdu - fizyczną i ekonomiczną :-)
OdpowiedzUsuń