Przeczytałam ją w niedługim czasie po przejściu na wegetarianizm.
Wywarła na mnie ogromne wrażenie. Drugi egzemplarz przekazałam Julii, która twierdzi, że ta książka zmieniła jej życie.
Grodecka napisała ją w 1990 roku. Już wtedy opisywała spustoszenie, jakie czyni na naszej planecie przemysł nazywany hodowlą zwierząt. Wyliczała precyzyjnie koszty, jakie ponosimy my wszyscy oraz ta żywa planeta Ziemia, na skutek zużycia wody, wycinania lasów (w tym tropikalnych lasów Amazonii, stanowiących płuca planety i niezwykle istotny czynnik w zachowaniu równowagi w ekosferze), pustynnienia i jałowienia żyznych gleb, zanieczyszczenia środowiska, chociażby na skutek niewyobrażalnych ilości odchodów zwierząt hodowanych na mięso dla ludzi. Ilość metanu uwalniająca się do atmosfery z tej racji, jest nieporównywalna z ilością CO2, które oskarża się o powodowanie efektu cieplarnianego na planecie, który z resztą jest wymysłem nakierowanym na osiąganie celów polityczno-biznesowych wybranych grup. Grodecka już przeszło 20 lat temu przestrzegała przed dramatycznymi dla Ziemi skutkami takich działań, jakie nastąpią w ciągu kolejnych 10 - 20 lat. A to już nasza teraźniejszość.
W swojej książce autorka podaje dane statystyczne, dotyczące zużycia wody i energii potrzebnych do wyprodukowania kilograma mięsa, w porównaniu z dużo mniejszymi wydatkami, potrzebnymi do pozyskania pełnowartościowego pożywienia roślinnego, które idą też w parze ze znacznie mniejszym obciążeniem dla środowiska naturalnego. Wykazuje, że problem głodu na świecie jest fikcją. Wystarczyłoby zmienić priorytety, uświadomić ludziom prawdę i dokonać zmiany przyzwyczajeń na globalną skalę.
Grodecka porusza również temat toksycznych dla ziemi upraw roślin modyfikowanych genetycznie wskazując, że w przeważającej większości plony te przeznaczone są na pasze dla zwierząt, które później zjadają ludzie. Zamiast karmić roślinami ludzi, karmimy zwierzęta, co jest kompletnie nie ekonomiczne pod każdym względem. Uprawy GMO stoją w sprzeczności ze zrównoważonym rozwojem i różnorodnością biologiczną, prowadząc do wyjaławiania gleb. A przede wszystkim są zamachem na jedno z podstawowych praw człowieka - prawo do nasion i płodów ziemi, które ku zaskoczeniu wielu, stały się obiektem praw patentowych! Życie zostało opatentowane, a rolnicy zaczęli wpadać w tarapaty...
Oczywistą drugą stroną medalu jest ogrom niewyobrażalnego i bezsensownego cierpienia, jakie rozlewa się po całej planecie, z racji potwornych praktyk stosowanych przy przemysłowej hodowli zwierząt. Ludzie nie chcą tego widzieć, bo tak jest im wygodniej. A fakty są okrutne. W obliczu milionów istnień, jakie każdego dnia są zabijane dla przyjemności jednego człowieka a nabijania kabzy drugiego, mówienie o holokauście zwierząt nie jest przesadą.
Zjadanie zwierząt absolutnie nie jest potrzebne człowiekowi do jego życia w zdrowiu we współczesnym świecie. Proszę, nie porównuj naszej sytuacji do dawnego życia Eskimosów czy Indian, polujących onegdaj na bizony. Tego porównać się absolutnie nie da. W dzisiejszym świecie mamy do dyspozycji ogromne ilości i wielką różnorodność roślinnego pożywienia. Rośliny dają nam wszystko, czego potrzebujemy, aby żyć zdrowo i jeść z przyjemnością smaczne posiłki, bez wyrządzania bólu i krzywdy. Nie musimy ściągać skóry z bizona, by się nią okryć na zimę. Żyjemy w całkiem innej rzeczywistości.
Jeśli masz teraz w głowie argument, że rośliny też czują, to proszę, daruj sobie porównywanie roślin ze zwierzętami. Kamień też czuje. We wszystkim co istnieje zawiera się świadomość, jakiś jej stopień. I jak już pisał Ken Wilber, oczywistym wydaje się fakt, że lepiej kopnąć kamień, niż małpę; lepiej zjeść marchewkę, niż świnię.
Autorem fotografii nieba i dwóch słońc jest Zbyszek.