Polecany tekst

MOJA KORONA

Na Pełni w Skorpionie zagłębiam się w sobie... 6.05.2020 MOJA KORONA 👑  Moja Korona jest Zielona  Berło moje jest wśród drze...

24 czerwca 2014

SZPINAKOWE PIKANTNE PESTO-PASTO czyli RAW&VEGAN domowy miks




Zachciało mi się szpinaku, który początkowo miał stać się podstawą porannego koktajlu. Jednak następnego dnia okazało się, że mam chęć na zielone Pesto. W dodatku - pikantne pesto! A to za sprawą tych fikuśnych, malutkich, ale diabelnie ostrych papryczek.

Co użyłam:
- Nasiona ekologiczne słonecznika i dyni, namoczone przez noc
- Opłukane liście szpinaku
- Mała ostra papryczka
- Surowy czosnek
- Sól różowa himalajska
- Sok wyciśnięty z bio-cytryny
- Oliwa z oliwek extra virgin



Tradycyjnie nie odmierzam ilości składników, kierując się raczej intuicją.
W kuchni lubię kreatywne podejście. Prowadzi mnie mój apetyt, wyczucie oraz zawartość spiżarki.

O zrobieniu pasty myślałam już wieczorem, namoczyłam zatem trzy czwarte szklanki ziaren słonecznika i dyni.
Rano postanowiłam, że będzie to Pesto szpinakowe. Opłukałam więc mniej więcej dwie-trzy garście szpinaku, wzięłam ząbek czosnku i małą papryczkę chilli. Ręcznym blenderem najpierw zmiksowałam odsączone nasiona z oliwą, wyciśniętym sokiem z cytryny i przyprawami. Następnie dodałam liście szpinaku. Ponieważ nasion było sporo, wyszło mi coś pomiędzy pesto a pastą, stąd PESTO-PASTO.



Zmiksowane Pesto-Pasto przełożyłam do słoika.
Doskonale uzupełni posiłek ze świeżych warzyw lub brokuła podgrzanego na parze.
Jeśli jadasz makaron, to polecam spaghetti z brązowego ryżu omaszczone tym Pesto, z dodatkiem suszonych pomidorów.
Lubisz grzanki? Wykorzystaj ten przepis, aby w prosty sposób wykonać domową pastę do pieczywa.



Podążając w stronę Pesto – daj mniej nasion (a jeszcze lepiej orzechów), a więcej liści i oliwy.
Mając chęć na pastę – postępuj odwrotnie.

Smacznego i na zdrowie! Enjoy!




POMARAŃCZA DOJRZEWA




Dojrzałość do zmian sprawia, że zmiany dojrzewają i pojawiają się...

Pomarańcza Zmian dojrzewa... Kocham poznawać nowe miejsca i ciekawych ludzi.
Fascynują mnie ludzie z charakterem, barwni, wypełnieni pasją. Co to znaczy?
To znaczy, że z daleka widać, iż coś ich fascynuje, poznali jakąś przestrzeń, dziedzinę, obszar i są zauroczeni, w związku z tym dzielą się z innymi, działają poprzez serce otwarte na świat, są odkrywcami, kochają to co robią, zamieniają swoje pasje na swój sposób na życie. Mają w sobie odwagę, aby mieć marzenia, aby je również realizować. Takich ludzi czuje się na odległość. Mają w sobie siłę przyciągania. Kocham ich, jestem ich ciekawa, chcę wchodzić w ich przestrzeń, poznawać ją i smakować. Tak jakoś się składa, że często są to ludzie dzielący się z innymi właśnie smakami. A może, to moje zamiłowanie do zapachów, aromatów i smaków popycha mnie w kierunku takich właśnie ludzi? Ale kocham też barwy i dźwięki, muzykę i obraz, twórczość ludzkich rąk, które stają się narzędziem ducha, kreującego w materii namacalne piękno… poprzez tkaniny, rozmaite formy, przedmioty, poprzez muzykę, poprzez sztukę. Najważniejsze jest, aby to co człowiek robi, było formą jego samorealizacji, aby robiąc coś, cokolwiek to jest, CZUŁ że jest w swoim żywiole, że to jego świat, aby CZUŁ że jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Aby przepełniała go RADOŚĆ, by odczuwał wewnętrzną INSPIRACJĘ. A także, aby mógł godnie żyć dzięki takiej twórczej pracy swych rąk, swego umysłu i serca działających w harmonii. Obcując z takimi ludźmi sama jestem przepełniona szczęśliwością, czuję wręcz jak się rozświetlam. Kiedy na nich patrzę i rozmawiam z nimi, widzę przede wszystkim to, co jest ich radością i siłą napędową. Każdy ma swoje trudności do przejścia, gorsze dni, i to co znamy wszyscy… rzecz w tym, że ONI koncentrują się na celach i na rozwiązaniach, na możliwościach i potencjale. Zbierają siły, przyciągają podobnych sobie i realizują  swoje marzenia, ponieważ otwierają się na innych ludzi i na świat.

Właśnie poznałam kolejnych takich ludzi.
I już ciągnie mnie by podążać dalej, odkrywać więcej…

Ale, po kolei… Najpierw opowiem Wam o tym, gdzie i u kogo zagościłam w ciągu ostatnich trzech dni. A było to w Poznaniu… odrobinę cierpliwości, potrzebuję chwilę na podsumowanie wyjazdu, przygotowanie materiału, fotografii… będzie o wegańskim jedzeniu, o wspaniałej kawie i celebrowaniu picia herbaty, a także garść widoków zabytkowych kamienic i słów kilka o kiedyś żywych, a dziś uśpionych instrumentach muzycznych… Będę się zachwycać...


Lawendowe Pole Inspiracji



22 czerwca 2014

ZIELONA KOMPOZYCJA Z DIPEM OGÓRKOWO-KOPERKOWYM




Kupiony od rolnika wielki pęczek aromatycznego świeżego koperku zainspirował mnie do ukręcenia dipu, czyli po polsku sosu. W tym przypadku gęstego sosu. Świeży ogórek oraz czekający w lodówce kawałek tofu natychmiast pojawiły się jako podstawowe składniki tej receptury.

Kiedy dip wypełnił słoiczek, na talerz wyjechały kolorowe warzywa i powstała smakowita kompozycja, w sam raz na lekki lunch. A jeśli wolisz – na śniadanie lub kolację.

Taki ogórkowo-koperkowy dip można potraktować jako przekąskę, chrupiąc sobie maczane w nim łodygi naciowego selera, paski dobrej marcheweczki lub cukinii. 



SKŁADNIKI DIPU:
- 1/3 kostki ekologicznego tofu naturalnego
- 1 mały świeży ogórek
- 2 kopiaste łyżki posiekanego koperku
- Sól różowa himalajska
- Czosnek niedźwiedzi suszony
- Odrobina soku z cytryny
- Oliwa z oliwek extra virgin bio

Wszystkie składniki zmiksowałam na gładko przy użyciu ręcznego blendera.



Co na talerzu ułożyłam:
- Sałata lodowa, drobno posiekana (może być każda inna sałata lub wspaniała rukola – też sałata) – użyłam mały kawałek
- Awokado, pokrojone w cienkie plasterki – użyłam ¼ większego dojrzałego Hass
- Papryka czerwona słodka, długa, pokrojona w cienkie plasterki
- Prażone ekologiczne nasiona dyni i słonecznika
- Świeże listki bazylii




Pyszne, aromatyczne, świeże, zdrowe. Proste w przygotowaniu.
Możliwości jest wiele, każdy może stworzyć własną kompozycję, w zależności od tego co lubi, na co ma apetyt, co akurat leży w warzywnym koszu.
Smacznego, Kochani, i na zdrowie!





14 czerwca 2014

TRUSKAWKOWE WARIACJE - Moje truskawkowe śniadania





TRUSKAWKOWY WYPAS TWAROŻKOWY RAW&VEGAN

Sezon truskawkowy w pełni. Warto korzystać, póki czas! Przed nami jakieś dwa-trzy tygodnie truskawkowego szaleństwa!


Co użyłam:
- 2 garście truskawek
- 1 dojrzały banan
- 1 kopiastą garść nerkowców – należy namoczyć przez kilka godzin (najlepiej na noc, wstawiając do lodówki w zamkniętym słoiku), następnie odlać wodę
- Łyżka oleju kokosowego
- Wiórki kokosowe (ok.2 łyżek)
- Szczypta kryształków różowej  soli himalajskiej
- Cynamon – wedle uznania
- Cukier brzozowy (ksylitol) lub trzcinowy - wedle uznania i w zależności od poziomu słodkości, na jaki akurat jest apetyt



Zmiksować, przełożyć do słoika, słoiczków, miseczek, kubeczków i mocno schłodzić.

Wychodzi wspaniały deser o konsystencji twarożku owocowego. 
To zdecydowanie lepsze, smaczniejsze i zdrowsze niż lody.








 KREMOWY KOKTAJL TRUSKAWKOWO-EGZOTYCZNY







Co użyłam:
- Dwie garście truskawek
- Pół dojrzałego mango
- 1 dojrzały banan
- Łyżkę kokosowego kremu
- Plasterek świeżego bio imbiru
- Brzozowy cukier - ksylitol
- Szczyptę kryształków soli himalajskiej różowej
- 1 łyżkę żelatyny agarowej – ugotowanej zgodnie z przepisem na opakowaniu, wystudzonej i schłodzonej (używam mniej wody, aby uzyskać mocniejsze stężenie i przechowuję w słoiku w lodówce przez klika dni, dodając do koktajli)



MIKSUJEMY, chłodzimy, pałaszujemy! A raczej – celebrujemy smakowanie!









TRUSKAWKOWY GĘSTY KOKTAJL Z NASIONAMI

Co użyłam:
- Dwie pełne garście truskawek
- 2 łyżki eko nasion lnu, namoczone na noc (zamknięte w słoiczku, w lodówce) 
- 2 łyżki eko nasion słonecznika, namoczone na noc (opłukane i zamknięte w słoiczku, w lodówce)
- Plasterek świeżego bio-imbiru
- 1 łyżeczkę oleju kokosowego
- 1 łyżkę stężonej żelatyny agarowej
- Troszeczkę brązowego cukru trzcinowego
- Szczyptę kryształków soli różowej himalajskiej
- Wodę mineralną

Zmiksowałam.
Garść truskawek umyłam i pokroiłam w plasterki. Dodałam do koktajlu.
Wyszły dwie porcje.

SMACZNEGO I NA ZDROWIE!






Krem kokosowy i kokosowy olej tłoczony na zimno


Ekologiczny olej kokosowy tłoczony na zimno



DZIWNY JEST TEN ŚWIAT




Wspomnienie sprzed dwóch lat:

Piękne mazowieckie lasy. Siedzę w gościnie u znajomego. Przy stole zasiadł nowy gość. Człowiek, który mnie nie zna. Rozmowa schodzi na tematy związane ze sposobem odżywiania. Ja głównie przysłuchuję się. 

Gość podsumowuje:
- Wegetarianizm to nie jest normalne, ale weganie to już są ludzie chorzy psychicznie. Powinno się ich leczyć!
Po obfitej kolacji gość idzie spać. Rano wstaje o świcie. Ubrany w strój myśliwski pakuje do jeepa wypolerowaną strzelbę. Za kilka godzin wróci, aby z dumą pokazywać trzymane za nogi zwłoki świeżo ubitych kaczek.
Kto tu ma zaburzenia psychiczne? Nie kpię. Pytanie w przestrzeń.

Psychicznie oraz fizycznie zmuszona byłam odizolować się w momencie, gdy jedna z kobiet skubała zabitą kaczkę i opalała nad gazem jej ciało.
Na szczęście wokoło mnóstwo zieleni i drzew.
Trening akceptacji, elastyczności, zachowania wewnętrznej równowagi.
Nikogo nie atakowałam. Obserwowałam.
Natomiast sama czułam się momentami atakowana docinkami - co w ogóle jem? Próbowano wytrącić mnie z równowagi. Kilka razy wracały pytania typu:
Jaki człowiek ma układ trawienny – zaraz wynajdziemy w necie dowody, że wszystkożerny, że człowiek ma kły i bez mięsa zwyczajnie umrze… Wytknięto mi również, że nie rozmawiam w trakcie jedzenia, tylko gryzę długo i powoli… Dziwna jestem.

Sama nie inicjowałam rozmów na temat żywienia. Przyjęłam do wiadomości, że w tym domu je się wszystko. Nikogo nie nawracałam. Najwidoczniej jednak moja odmienność gdzieś kogoś uwierała… W dodatku to dom katolicki, w wersji zaawansowanej. A ja nie odmawiam pacierzy przy stole.

Trzymałam język za zębami, choć sprzeczność pomiędzy chrześcijańską miłością a zabijaniem zwierząt dla sportu wydawała się oczywista. A łowiectwo jest tutaj propagowane.
Jeden jedyny raz, po kolejnej zaczepce, nie wytrzymałam i wyrzuciłam z siebie jakąś krótką, emocjonalnie zabarwioną odpowiedź. Wiedziałam, że o to chodziło. Poszłam do lasu.

Dziwny jest ten świat.

Nie jestem normalna. A co to właściwie znaczy „normalność”?






DZIEŃ ŚWISTAKA – luźne refleksje nad życiowymi powtórkami





Czy odczuwasz czasami w swoim życiu pętlę?
Bo ja właśnie tak…
Zapętlenie. Dzień Świstaka. Znowu myślę sobie, patrząc wstecz, że tyle robię, robię i robię… zmieniam, zmieniam i zmieniam… I nie otrzymuję oczekiwanych rezultatów. Dlaczego? Gdzie popełniam błąd? Czy na moim czole wypisane jest niewidzialne, ale dla pewnych typów ludzi wyczuwalne hasło: Frajer. Wykorzystaj go.
Tak, przemawia przeze mnie rozgoryczenie.
Zastanawiam się nad tym ostatnio. I przez moją głowę przewija się mnóstwo przemyśleń, różnych wątków.


Wejście na szczyt góry

Idziesz swoją drogą. Wytyczasz sobie kierunek i podążasz przed siebie. Po drodze zaliczasz różne – krótsze lub dłuższe - odcinki, na których musisz się czymś wykazać. Starasz się jak możesz. Potykasz się, czasem upadasz, ale zawsze w końcu podnosisz się, otrzepujesz kurz z nóg i idziesz dalej. Co jakiś czas czujesz, że zamykasz kolejny mały etap. Cieszysz się, że osiągnąłeś swój mały sukces. I - wchodzisz na następny. Pojawiają się nowe obszary do działań, dokonywania zmian. Na terenach, które już znasz pojawia się nowy poziom trudności. Wykazujesz się cierpliwością, wytrwałością i cieszysz się tym, co jest ci teraz dane. Dostrzegasz synchroniczność zdarzeń, czujesz opiekę Opatrzności, często odczuwasz wdzięczność za to, co JEST, co otrzymujesz. Wiesz, że choć jest ci trudno i chciałbyś więcej i lepiej, to tu i teraz masz wszystko, czego potrzebujesz. Zmęczony Wędrowiec – wchodzisz na szczyt góry, pozostawiając za sobą trudy walki z samym sobą, ze swoimi słabościami, ułomnościami i demonami umysłu, a także dzielnie odpierane ataki tych, którzy za wszelką cenę chcieli cię powstrzymać. Już prawie zatykasz zwycięską chorągiew, kiedy w oczy zagląda ci najgłębiej ukryty, twój własny lęk…


Wszystko niesie ze sobą naukę

Każdą sytuację traktuję jako doświadczenie. Doświadczenie to najcenniejsze co możemy zabrać ze sobą, jako owoc tego życia. Doświadczenie pozwala uczyć się i wyciągać wnioski. Doświadczenie pozwala POCZUĆ, jak to jest znaleźć się w danej sytuacji osobiście. Kiedy już to WIESZ, ponieważ sam tego doświadczysz, zastanowisz się zanim… albo powstrzymasz się… przed ocenianiem i ferowaniem wyroków nad innymi ludźmi. Trzeba by wejść w cudze buty, aby zacząć mówić jak zachowałbym się w sytuacji drugiego człowieka. I co z jego perspektywy jest dobre, a co złe.
Po co jesteśmy tutaj, na Ziemi? Po co żyjemy w fizycznym ciele, skoro jesteśmy w swej istocie duchem, świadomością?
Myślę, że właśnie po to, aby mieć sposobność wkładania różnych butów, czyli wchodzenia w rozmaite relacje, sytuacje, bycia uczestnikiem zdarzeń i stawania przed koniecznością podejmowania decyzji. Każdego dnia podejmujemy decyzje. Dokonujemy wyboru. Chociażby tak prozaicznego, jak wstać czy spać, co zjeść, w co się ubrać, dokąd pójść. Każdy najprostszy wybór wpływa na nas i nasze życie. Czyż tak?

Dzięki podejmowanym decyzjom i ponoszeniu ich skutków zbieramy doświadczenie. Jeśli mamy zdolność dokonywania introspekcji, zagłębiania się w sobie, autorefleksji i refleksji nad otaczającym nas światem, to myślę że w ten właśnie sposób postępuje nasz rozwój.
A wszystko wskazuje na to, że to właśnie rozwój, ewolucja świadomości, wchodzenie niejako na kolejne etapy czyli pokonywanie progów stanowi sens naszego tutaj istnienia.

Aldous Huxley, angielski myśliciel, powiedział:
DOŚWIADCZENIE NIE JEST TYM CO SIĘ ZDARZA W TWOIM ŻYCIU, ALE TYM, JAK NA TO REAGUJESZ.

Obym jeszcze potrafiła wyciągać właściwe wnioski!


Za dużo myślę

To jest mój nieustanny problem. Powinnam raczej rzec – trudność, jakiej jeszcze nie potrafię pokonać. Ale! Pokonać? Czy aby na pewno mam ją pokonać? To byłaby znowu walka. A ja postanowiłam, że dosyć walki w moim życiu! Taak… Postanowiłam i od tamtej pory wciąż walczę, tylko być może w inny sposób. Ale nie mogę oszukiwać samej siebie. Nie chcę walczyć, a jednak walczę ze swoimi słabościami, z przeciwnościami losu, z własną niemocą – ciała i umysłu. To jest wielki paradoks, a być może czasem – paranoja. Dlaczego? Ponieważ czuję TAO, chcę żyć poprzez nie-działanie. I wielokrotnie tak się dzieje! I taka postawa sprawdza się w moim życiu. Pozwalam, aby wszystko działo się w swoim czasie i mam dla tej naturalnej kolei rzeczy głębokie zrozumienie i akceptację. Dostrzegam sens kolejnych wydarzeń, połączenia między nimi, tworzący się łańcuch, w którym każde oczko jest ważne i zaistnieć musi, aby pojawiło się kolejne…

Wiem, że niczego nie należy robić na siłę, do niczego się nie zmuszać, żyć bez presji. A jednak! Pomimo mego zrozumienia, pomimo łagodności jaką już osiągnęłam i chęci aby podążać lekko i bez wysiłku w zgodzie z rytmem wszechświata, wciąż tkwią we mnie napięcia, wciąż chcę inaczej i więcej… wciąż mam marzenia, które są tak cenne z jednej strony lecz z drugiej sprawiają, że jest mi źle bo nadal nie umiem ich zrealizować.
Kolejny raz zadaję sobie te same pytania:
Dlaczego pomimo pracy jaką wykonuję, lata mijają a ja nie mogę w pełni osiągnąć swoich podstawowych celów? Ich osiągnięcie natychmiast kreuje kolejne, większe, jakie już we mnie są, ale nie mogą się przede mną pojawić bez urzeczywistnienia tych pierwszych…
Czasami nie mam już siły…  No to sobie odpuść, puść, przestań się wysilać!


Spadanie z wieży wyobrażeń

Znasz to?
Żeby to wydarzyło się raz! Dwa! Ale to powraca!
Wspominałam o tym już w paru miejscach. Wydaje mi się, że WIEM. Nauczyłam się, przeszłam przez to, przerobiłam w sobie. Mam umiejętność. Mija chwila. Znowu powraca doświadczenie, które każe od nowa uczyć się tego samego. Nieco inaczej. Od kolejnej strony, z innego punktu widzenia…

Cóż, nic nie jest nam dane raz na zawsze. Po jakimś czasie bywa, że zapomnę o własnym doświadczeniu. O tym czego nauczyłam się kiedyś. Przypomina mi o tym bolesne potknięcie. Fajnie, jeśli odświeżenie nabytej wiedzy przychodzi z ust drugiego człowieka, kiedy podczas interesujących rozmów wymieniamy się tym, co w nas. Trudniej, kiedy wpadam w pułapkę własnych zakręconych projekcji, jeśli nie zdołam w porę zorientować się, że je tworzę.
Poznaję nowych ludzi. Czuję, że to „swój”. Ufam, otwieram się. Choć wiem, że należy być ostrożnym, ale… robię to świadomie, ponieważ chcę być sobą, szczera, naturalna. A i tak każdy z nas momentami gra. Ulegamy starym wzorcom zachowań, albo zaczynamy płynąć na fali wytworzonej przez rozmówców… więc staram się jak najmniej grać, być otwartą i obserwować, zauważać, wyczuwać…
Wydaje się, że wszystko gra. Jest dobrze. I nagle – cios. Zmiana. Znowu biorą mnie za frajera? A starałam się jasno komunikować, dokąd zmierzam. Na czym to polega? Dlaczego ludzie sądzą, że będę poświęcać swoje życie na budowanie ich biznesu, nie otrzymując w zamian środków na to moje życie? Dlaczego od dwóch lat tułam się po cudzych kątach i wciąż nie umiem skutecznie tego zmienić, pomimo podejmowanych kroków? Próbowałam na różne sposoby. Nie chodzi więc – chyba – o takie samo działanie i oczekiwanie innych efektów… A może na którymś poziomie wciąż robię tak samo, tylko nie dostrzegam tego poziomu…?.


A może zbyt wiele wymagam od siebie samej?

Zawsze tak było. Może dobrze zrobiłabym, kolejny raz wracając na ścieżkę odpuszczania sobie. Tendencja brania na siebie zbyt wiele i pozwalania, aby jeszcze inni dorzucili własne ciężary niestety towarzyszy mi odkąd pamiętam. Pracuję nad tym. Coraz skuteczniej. Jednak nie chcę pozbawiać siebie otwartości, nie chcę zamykać się i podchodzić do ludzi z założeniem, że będą chcieli mnie naciągnąć, oszukać, wykorzystać. Być może z pragmatycznego punktu widzenia to błąd, za który płacę sobą. Być może. Jednak wciąż patrzę na świat zachowując szeroki horyzont możliwości i dając ludziom kredyt zaufania. Jeśli zaczynają go nadużywać, bramę przymykam. Muszę dbać o siebie, bo jakoś nikt inny tego nie zrobi.    
Czuję, że mam zająć się SOBĄ.





Wasze ulubione

Archiwum Bloga